Tomek Wozik Woźniak: Ania… Czy już Świątczak czy jeszcze Wiśniewska? Jest jeszcze trzecia propozycja, ale o tym za chwilę.
A.Ś.: Mam dokładnie ten sam problem w świetle ostatnich doniesień prasowych.
T.W.: Są pytania, których nie lubisz, nienawidzisz jak ci się je zadaje?
A.Ś.: To nie jest nawet kwestia lubienia, nielubienia. Ja, jak chyba każdy z nas, ma taką granicę, której nie chciałby przekroczyć, nie dlatego, bo jest to tajemnica, ale zwykłe poczucie taktu, przyzwoitości. To też oczywiście zależny od relacji z osobą, z którą rozmawiam. Jeśli jest to przyjaciel czy ktoś mi bliski to wiadomo, że każde pytanie jest dozwolone. To jest bardzo płynne, parę czynników składa się na to, że na niektóre pytania lubię bardzo odpowiadać, a na inne mniej chętnie.
T.W.: Słucha nas kilka tysięcy ludzi więc na ucho możesz mi powiedzieć, a oni nie będą nas słyszeć.
A.Ś.: Pozdrawiam was kilka tysięcy!
T.W.: To co? Świątczak, Wiśniewska? Bo nie rozstrzygnęliśmy tego.
A.Ś.: Trzymajmy się faktów.
T.W.: Dlatego zapytałem, których pytań nienawidzisz, bo pewnych tematów niestety, z powodu medialnego rozdmuchania, po prostu nie obejdziemy. Musimy je poruszyć i chciałbym je wyjaśnić.
A.Ś.: Jasne. Mówmy o faktach i ich się trzymajmy. W sierpniu wychodząc za mąż za mojego męża Michała Wiśniewskiego przejęłam jego nazwisko z takim przekonaniem, że jest to taki oldschoolowy wynik tego, że dwoje ludzi postanawia być ze sobą razem i jakby do tej pory jestem w dalszym ciągu Anią Wiśniewską. Media na początku bardzo nie chciały nazywać mnie Anią Wiśniewską, nazywały mnie nazwiskiem panieńskim, to jest już taka rzecz odwrotna. Teraz przy okazji tego całego zamieszania piszą Ania Wiśniewska. Może to w jakiś sposób drażni kogoś? Fakty są takie – póki co jestem Ania Wiśniewska.
T.W.: Czyli jeszcze przed rozwodem.
A.Ś.: Tak, przed rozwodem jeszcze niestety.
T.W.: Decyzja podjęta?
A.Ś.: O rozwodzie czy o zmianie nazwiska?
T.W.: O rozwodzie.
A.Ś.: Raczej tak. Zadziało się parę takich faktów, że odwrotu już raczej nie ma. Jest to temat rzeka i pewnie część tego tematu jest zarezerwowana dla tych najbliższych. W grę wchodzą tutaj emocje czy odczucia w ogóle. Mamy jedno życie, a ja postrzegam to wszystko w kategoriach jakiejś porażki jeszcze nie do końca nazwanej przez moją głowę i moje serce.
T.W.: Rozmawiamy też o tym by te plotki pojawiające się w mniej lub bardziej kolorowych gazetach, ty też na swoim blogu zamieściłaś te informacje, byśmy wyjaśnili sprawę do końca. Czy to była Twoja decyzja? Napisałaś gdzieś na blogu, że to była jedna z Twoich najgorszych decyzji w życiu.
A.Ś.: Tak, napisałam to na Facebooku. Znając pewną tendencję mediów do tego by za wszystko wiecznie oskarżać Michała, poczynając od głodu w Etiopii przez inne sytuacje w Chinach. Dlatego postanowiłam napisać, że jest to moja decyzja, biorąc na klatę pełną odpowiedzialność za to, że to ja odchodzę i to ja jestem powodem tego, że to małżeństwo się kończy. Ale od razu też napisałam, że jestem także powodem, przez który to małżeństwo tyle trwało. Mam wrażenie, że również przy aprobacie Michała, dzięki mnie to małżeństwo tak długo wytrzymało.
T.W.: Trzy lata to nie jest długi o okres. Muszę to powiedzieć biorąc pod uwagę mój osiemnastoletni staż.
A.Ś.:
Ja też tego nie podejrzewałam i chyba dlatego chciałam, by ono trwało mimo różnych rzeczy, które pojawiały się w międzyczasie. Założyłam sobie, to nawet nie było związane z jakimiś uczuciami, założyłam sobie, że ja w życiu za maż wyjdę tylko raz. Dlatego też zdecydowałam się na dzieci, bo gdybym nie była tego pewna, to na pewno na dzieci bym się nie zdecydowała.
T.W.: A może to jednak było za szybko. Tak jak powtarza babcia z dziadkiem: trzeba ze sobą trochę pochodzić, za rękę się złapać, pójść do kina, na lody, a nie tak od razu jak się pozna drugiego człowieka.
A.Ś.: Być może. Śpiewam teraz taką piosenkę, która ma niesamowity odzew, którego się nie spodziewałam, „Serce nie sługa”. Jest to między innymi o takiej sytuacji jak moja, sprzed pięciu lat, kiedy decydowałam się na bycie z Michałem. Moim grzechem było to, że się po prostu zakochałam. Miałam 19 lat i serce zawładnęło rozumem. Broń Boże nie chcę powiedzieć, że tego żałuję. Wtedy ja naprawdę myślałam, że nam się uda.
T.W.: Miłość chyba nie patrzy na wiek.
A.Ś.: Tak, ale doświadczenie wieku dwudziestu pięciu, sześciu lat daje mi poczucie tego, że wiem czego chcę, a bardziej wiem czego nie chcę. Taka rzecz, której nie życzę nikomu to zainteresowanie medialne. Oprócz związku z Michałem weszłam też w to całe zainteresowanie jego osobą. I ta presja… Bardzo źle to znosiłam przez pierwsze dwa lata. Przypadł na to jeszcze okres narodzin naszej pierwszej córeczki, mój okres ciąży. To było straszne, nie do przejścia. Wpakowałam się na minę z którą chyba sobie nie poradziłam. Po dwóch latach zaczęłam to po prostu ignorować, ale nie twierdzę że nagle to wszystko wymazałam sobie gumką-myszką. Po tym czasie zaczęłam odkrywać jakieś niefajne rzeczy a propos samej siebie i punktu, w którym się znalazłam. I już tak nie „filozując” prawdopodobnie to było przyczyną, tego że zaczął mi się trząść cały kręgosłup, nie tylko moralny, ale w ogóle zaczęło mi się z głową coś dziać. A może to był czas, by się zastanowić, po tym jak przez trzy lata byłam głównie zajęta rodzeniem maluszków.
T.W.: Powiedziałaś, że rozstanie z Michałem bierzesz na klatę i przyjmujesz z godnością. Czy nie boisz się, że ponownie zostaniesz posądzona o to, że rozbijasz małżeństwo? Wiadomo jak było za pierwszym razem – i doniesienia prasowe i inne tego typu rzeczy, plotki o rozbijaniu małżeństwa. Teraz historia się powtarza?
A.Ś.: A teraz jakieś małżeństwo rozbijam?
T.W.: Swoje. Osoba, która specjalizuje się w rozbijaniu związków.
A.Ś.: Wcielony antychryst, gdzieś tak przeczytałam o sobie.
T.W.: Prawda jest gdzieś pośrodku, a ja nie będę w to wnikał. Ale skoro przyjęłaś to na swoją klatę i bierzesz za to większą odpowiedzialność… Chwała ci za to, że mówisz to wprost. Czy nie boisz się, że taka łata zostanie do ciebie przyklejona?
A.Ś.: Ja mam już tyle łat, że trudno mi się do tego odnieść. Staram się jakoś to wyjaśnić jeśli mam ku temu okazję. Cieszę się, że mogę to zrobić tu rozmawiając z tobą, bo zwykle są to tylko kilkuminutowe wypowiedzi, podczas których rzucam tylko sloganami, mówię hasłowo. Nigdy nie postrzegałam siebie jako osobę mającą destrukcję w sobie, by wchodzić w czyjeś życie i je niszczyć.
To nie jest tak, że zniszczyłam coś co wytrwale i z zamkniętymi oczami budowałam, bo wydawało mi się, że wytrwamy i tyle. Nie czuję się tak bym coś rozbijała. Zwłaszcza ze względu na nasze dzieci, choć zabrzmi to bardzo prowokująco, to wydaje mi się, że jest to dla nich lepsze wyjście. Myślę, że dla nich jest lepiej gdy nie jesteśmy razem, niż gdybyśmy mieli ze sobą zostać, biorąc pod uwagę etap do którego doszło. Gdy zostałam żoną Michała, mimo tego że media nadały temu wszystkiemu inną chronologię, a Michał w dalszym ciągu na papierze miał żonę, tak jak teraz ja jestem wciąż jego żoną, tak wtedy ja wchodząc… Oni nie byli razem, tak jak my teraz nie jesteśmy razem. Mówiąc to wszystko wiem, że to jest słabe, bo nie wyobrażałam siebie z tym co miałam w głowie, co wyniosłam z domu, że wyląduję w takim punkcie i trochę dziwnie mi się z tego tłumaczyć. Nie chcę też powiedzieć, że mam to gdzieś, bo staram się szanować ludzi, sensownie z nimi rozmawiać i wyjaśniać jeśli mam taką możliwość. Drugi raz bym pewnych kroków nie poczyniła jeśli nie wiedziałabym, że pewne decyzje nie są podjęte, zamknięte. Nie można otworzyć nowych drzwi dopóki poprzednie nie są zamknięte. Teraz to wiem. Ta biblijna prawda jest wciąż aktualna – co siejesz to zbierasz.
T.W.: Mówisz, że szanujesz ludzi. Jak oceniasz reakcję Michała po Twoim wykonaniu piosenki „Serce nie sługa”? Co miał na myśli pisząc, że powinnaś nosić nazwisko Ania Żeńca? Że tak powinno się tytułować Anię Świątczak.
A.Ś.: Nie wiem co miał na myśli. Jeżeli kiedyś zostanę żoną Michała Żeńca i taka będzie wola z mojej strony, a także ze strony Michała Żeńca, jeżeli to będzie mój przyszły mąż, to będę się nazywać Ania Żeńca. Nikt bardziej niż Michał nie powinien rozumieć pewnych zależności. Teraz nazywam się Ania Wiśniewska dlatego, bo kiedyś chciał bym jako jego żona właśnie tak się nazywała.
T.W.: Mówisz o tym delikatnie, że szanujesz. On z kolei pojechał pojechał po tak zwanej bandzie, bez żadnych zahamowań.
A.Ś.: To on i jego aktualna partnerka, która biega po „Fakcie” i opowiada jak to bardzo się kochają i kochali, od zawsze niemalże. Można mieć poczucie estetyki gdzie indziej umieszczonej. Być może nie mam ochoty chodzenia i opowiadania o tym, co dzieje się w moim życiu prywatnym, bo od tego właśnie staram się uciec, ale nie dlatego by pewne rzeczy przykryć. Nie jest wyrazem szacunku chodzenie i opowiadanie, że będąc czyjąś żoną kocham kogoś innego i się tym chwalę czy szczycę, a do tego robię sobie zdjęcia jak gdzieś tam się całuję. Jest to dla mnie słabe. Nie mam takiej potrzeby i nie uważam żebym musiała ją mieć tylko dlatego, bo Michał Wiśniewski jest moim przyszłym byłym mężem. Nie odnajduję się w tłumaczeniu z tego. On ma takie potrzeby i w porządku. Moim wyrazem szacunku jest to, że nie staram się mówić o tym zbyt dużo. On jest taki, ja jestem inna. Ja nigdy nie byłam z tych. I nie zmieniłam się przez te pięć lat. Nawet jak przefarbowałam na krótki czas kolor włosów na czerwony, który był takim freakiem i strasznie ciesze się, że coś takiego zrobiłam. Przez te czerwone włosy zaczęli postrzegać mnie jako klon. Ale tak nie było. Każde z nas zawsze miało jakieś swoje oddzielne priorytety, myślenie czy światopogląd w ogóle. Nie przeszkadzało nam to oczywiście wspólnie żyć. Tak jest w dalszym ciągu. Teraz chciałabym bardzo oddzielić życie prywatne od życia zawodowego. Jeśli mam jakąś szerszą publiczność czymś zainteresować to chcę by były to moje zawodowe osiągnięcia.
T.W.: Jeśli mowa o życiu zawodowym, to mam drugi zarzut Michała, który przyznam wkurzył mnie. Nie wiem jak to będzie wyglądać ze strony prawnej jak już będziecie po rozwodzie, ale on jest pewny, że zostaniesz przy jego nazwisku, Anna Wiśniewska, bo właśnie na tym nazwisku popłyniesz w polski show biznes.
A.Ś.: Polski show biznes ma już chyba wyczerpane nazwisko „Wiśniewska” w związku z czym nie sądzę by był to dla mnie jakiś punkt zaczepienia.
T.W.: On to określił pisząc „Kto to jest Świądczak? Kto zna Świądczak?”.
A.Ś.: Trudno mi się do tego odnieść. Nawet teraz zaczynając grać koncerty nazywam je „Ania”, ponieważ tak się nazywam. Przez te pięć lat małżeństwa nikt nie chciał mnie specjalnie nazywać Wiśniewską. Jeśli byłabym przekonana, że tylko nazwisko pozwala na sprzedaż płyt w tym kraju to raczej słabe by to było. Można kolorową gazetę kupić jeśli jest tam napisane Wiśniewski czy Wiśniewska, którakolwiek Wiśniewska, bo należy pamiętać, że nie będę jedyną panią Wiśniewską. W związku z czym jeżeli chcę w ten sposób sprzedawać to pewnie tak. Nie ganiąc, ani nie uciekając, ani nie starając się gumką-myszką wymazać to teraz pytana o nazwisko, przy okazji sprawy, zaczynam się zastanawiać jak będą się nazywać moje dzieci. Chciałabym żeby nazywały się tak samo. Jeżeli będzie możliwość podwójnego nazwiska lub innego legalnego wybrnięcia z sytuacji to bardzo bym tego chciała. Natomiast tłumaczenie, że „kimś” jest Wiśniewska, a nikim Świądczak to jest to na poziomie takiego Facebooka i tam zapraszam do dyskusji.
T.W.: Zaczepię jeszcze raz o Michała, bo znasz go zdecydowanie dłużej i lepiej ode mnie i naszych słuchaczy. Jako człowiek masz pretensje o to co napisał i jak się teraz wypowiada? Czy uważasz, że są to chwile jego słabości, znając go.
A.Ś.: Jedno i drugie. Wiem, ze miewa chwile słabości. Żałuję, że mimo tych wszystkich zapewnień i rozmawiania, że spróbujemy to załatwić jak ludzie teraz tak jest… Nie podejrzewam, że robi to dla jakiegoś rozgłosu, bo chyba nie. Choć oczywiście wolałabym poczytać, że Ich Troje znalazło nową wokalistkę i będą nagrywać nową płytę, która będzie odbiciem. Nawet jeżeli jest to jakaś Paula czy inna Basia, by pokazali nowe utwory, a nowa pani wkleiła się w całą tą trójkę. O tym ja wolałabym czytać. Te lata spędzone w zespole zbliżają, nie tylko zawodowo. I to do obydwu facetów, i do Michała i do Jacka. Z tym nie mam problemu. Takimi wynurzeniami nie robi dobrej oprawy sam sobie. Już raz to przecież przerabiał więc wie o tym najlepiej. Nie podejrzewam go o taką desperację i chęć zaistnienia w mediach, by sięgał po takie metody. Mam żal jako człowiek. Wydarzyło się tyle rzeczy, że ja też mogłabym wysunąć tu cały wachlarz i opowiadać. Tylko po co? Jesteśmy dorosłymi ludźmi.
T.W.: Etap współpracy z zespołem Ich Troje zakończony?
A.Ś.: Zakończony.
T.W.: Emocje były spore podczas rozstania i ostatniego koncertu. Jak oceniasz te siedem lat, które spędziliście razem jako zespół?
A.Ś.: Dla mnie to była przygoda życia. Siedem lat temu byłam na etapie nagrywania swoich demówek, przygotowywania się do solowego strzału. Pracowałam „chórkując” sobie w związku z czym muzyka była dla mnie bardzo ważna. I tu nagle przystępując do ekipy jak Ich Troje wśród moich znajomych padały pytania: „Ale ty w ogóle jesteś pewna?”, „Oni tam podobno mało grają, będziesz tylko biegała z płaszczem i pochodnią”. Pierwsze co sobie pomyślałam było „Ahoj przygodo!”.
T.W.: Kończyłaś szkołę muzyczną.
A.Ś.: Tak, skończyłam szkołę muzyczną, ale na średnim poziomie ją zakończyłam. Skończyłam klasę skrzypiec, a potem robiłam drugi stopień wokalnie w Warszawie. Skrzypki do tej pory gdzieś tam są, ale jest to instrument na tyle zazdrosny, że trzeba regularnie i poważnie ćwiczyć, by być w formie.
T.W.: Ja z kolei skończyłem klasę akordeonu, a później dwa lata na klarnecie.
A.Ś.: Klarnet! Znakomity, uwielbiam klarnet.
T.W.: Były to czasy kiedy były jeszcze pochody pierwszomajowe, gdy cała klasa się zbierała w grupie, a ja grałem w Orkiestrze Dętej Fabryki Wyrobów Runowych w Kaliszu. I gdy oni zbierali się, ja grałem w pierwszym rzędzie mając lat piętnaście. Po dwóch latach zdecydowałem, że klarnet jednak nie jest dla mnie, czego oczywiście teraz żałuję.
A.Ś.: W przypadku skrzypiec mamy oczywiście kilka przykładów, gdzie zostało to połączone z rozrywką i wyszło to całkiem nieźle, smacznie. Mnie osobiście przerażał ten drugi stopień szkoły średniej. Po dwunastu latach grania na skrzypcach trzeba pójść na akademię, jak jesteś w akademii to lądujesz w jakieś orkiestrze, a najchętniej to nie tutaj tylko zagranicą. Jakoś nie bardzo składało mi się to życiowo. Instrumenty klasyczne mają ten minus, że teraz to nawet tych pochodów nie ma i trudno zaistnieć.
T.W.: Powstają teraz orkiestry bardziej rozrywkowe z instrumentami klasycznymi, gdzie ludzie zaczynają się bawić tymi instrumentami niekoniecznie biorąc je tylko i wyłącznie na poważnie. Uważam, że to jest dobry kierunek. Za mich czasów niestety takich rzeczy nie było…
A.Ś.: Zgadzam się z tobą.
T.W.: Płyta przed tobą, praca.
A.Ś.: Nie chcę w ten sposób o tym opowiadać, ale zadziałało to trochę terapeutycznie. W takich sytuacjach łatwo zamknąć się i czekać na telefon od Quincy Jonesa, a on po prostu nie dzwoni. Znalazłam dobre osoby, cały zespół który mam. Chociaż oprócz jednego koncertu to wstąpień za wielu nie mieliśmy. Głównie siedzimy w studiu i dłubiemy, szukamy. Ja jestem na etapie takiego szukania swojej dróżki. Śpiewać uczyłam się dosyć długo i dawno temu w Opolu, a także mieszkając z rodzicami w Lubińcu na etapie szkoły średniej.
Myślę sobie, że nawet te programy, które teraz istnieją – jest ich na tyle dużo i jest naprawdę sporo świetnie śpiewających młodych ludzi, że chyba nawet jakiś znakomity wokal nie wystarczy do tego by zaistnieć. Najczęstszym minusem, który zostaje przy tego typu programach jest to, że śpiewasz czyjeś piosenki. W CV możesz sobie ewentualnie wpisać, że masz znakomite wykonanie Beyonce albo Christiny Aguilery.
Wracając do płyty. Szukam klimatu. Przez te wszystkie lata trudno mi było zawężać się, nawet nie o rodzaj muzyki, ale o to co ja faktycznie chciałabym sama robić. Dziś siedzimy z chłopakami w studio. To co robimy nagrywamy. Powstało tam kilka piosenek. Piosenka „Serce nie sługa” ma już kilka ładnych lat, bo nie jest to piosenka napisana specjalnie na tę okazję. Nawet nie jest to piosenka napisana przeze mnie, tekst jest Janusza Onufowicza.
T.W.: Mimo to została wykorzystana.
A.Ś.: Jest to dla mnie napisana piosenka, ale tak jak mówię, Maciej Szmajda autor muzyki razem ze mną chciał ją zgłosić na festiwal w Opolu kilka lat temu, chyba w 1999 roku. To jest naprawdę wiekowy utwór. Teraz musiałam się wyzerować zawodowo, nie mogę wykorzystać piosenek z mojej pierwszej płyty, dlatego trzeba było zrobić repertuar. Szukałam we wszystkich moich piwnicach utworów, które zostały kiedyś przeze mnie nagrane, napisane czy w których uczestniczyłam, by z nich zrobić pierwszą bazę utworów na bazie której zaczynamy teraz faktycznie coraz bardziej zawężać ten magazyn piosenek.
T.W.: A twoje klimaty muzyczne? Jakieś inspiracje? To czego słuchasz prywatnie.
A.Ś.: Ja jestem stara „depechówa”.
T.W.: Ja z kolei U2, ale i tak szacunek.
A.Ś.: Mój klimat właśnie w ten deseń. I to od jakiegoś już czasu, od kilku miesięcy, przy okazji swojej płyty którą nagrałam w zeszłym roku, nie wiem jak od swingu uciekłam w druga stronę. Jak zaczęłam poszukiwania to się okazało, że ta baza ciągle jest, ten kontrolowany mrok. Nie chodzi o to by ciąć sobie żyły, ale te szarawo ciemniejsze strony życia.
T.W.: Bardziej też w klimaty elektroniki?
A.Ś.: Bardzo chciałam taką płytę nagrać, zwłaszcza, że poznałam pewnego chłopaka, który oscyluje w takich klimatach. Mimo, że moim założeniem podczas prób są żywe instrumenty, to zastanawiam się nad połączeniem tego. Nie ukrywam jednej rzeczy, której jestem pewna.
Chciałabym robić taką muzykę, w której złapię kontakt z odbiorcą. Nie chciałbym żeby było to na tyle dziwne, z kosmosu, by była to muzyka którą tylko ja będę rozumiała.
T.W.: Tworząc coś patrzysz na odbiorcę przyszłego? Czy to z ciebie wybucha i odbiorcę prędzej czy później znajdziesz?
A.Ś.: Przez lata Ich Troje miałam wrażenie, że są tylko te dwa światy. Albo grasz dla ludzi tak zwaną komercję, albo grasz w garażu i wtedy jesteś kimś. Wspomniałeś o U2. U2 też grają takie utwory, których melodię jesteś w stanie zanucić, a które też o czymś mówią. To, że coś ma piosenkowy charakter, powiedzmy tak umownie, to nie znaczy, że musi być głupie, debilne.
T.W.: Absolutnie się z tobą zgadzam. Chociaż ostatnio odłożyłem U2 na bok, ale to ze względu na poczynania Bono, a nie na samą muzykę, bo ostatnia płyta uważam, że jest ok. Wracając do muzyki i szukania ewentualnych przyszłych odbiorców. To co powiedziałaś. Piosenka mając ładną linię melodyczną nie koniecznie musi być o niczym i musi być robiona pod tak zwaną komerchę, dla tłumów.
A.Ś.: Zobacz Radiohead. Tam są tak piękne melodie. Oprócz całej tej otoczki i postaci wokalisty, to jak ja słucham samych melodii to dla mnie jest to fascynujące.
T.W.: One są tak proste w tych swoich składniach. Weźmy „House of cards”. Rozmawiałem ostatnio ze sowim przyjacielem, też producentem, że tam w zasadzie nic nie ma, a tyle się dzieje, że słuchając tego włosy stają i ciary idą. Podsumowując poszukiwania twojego kierunku muzycznego. Wyjaśnijmy, że to nie jest tak, że ty robisz pod kogoś. Tylko chcesz oddawać część wspólną tego zbioru.
A.Ś.: Sama dumam i rozkminiam ze znajomymi na imprezach „O co w tej muzie chodzi”. Patrzysz na polski show biznes, każdy ma tysiąc rzeczy do powiedzenia, a tak naprawdę każdy artysta chce być doceniony i mieć to grono odbiorców. Po to tworzy. Ja też się uzewnętrzniam i próbuję przekazać to co we mnie tkwi ludziom. To jest oczywiście tylko kwestia zdefiniowania tego co to znaczy być na rynku. Bo jeżeli być na rynku oznacza okładkę w „Na żywo” i wywiad w „Fakcie” to faktycznie może nie o to chodzić. Ale jeżeli być na rynku to sprzedaż trzech tysięcy czy pięćdziesięciu tysięcy płyt to tylko sobie tego życzyć. Wtedy ma to dla mnie sens. Na pewno w poszukiwaniach jesteśmy coraz bliżej celu. Chociaż w dalszym ciągu płyta, którą nagram będzie po prostu Anią AD 2010, choć jeśli rozmawiamy o płycie to już bardziej przyszły rok, Ania AD 2011. Strasznie mi się podobają słowa, nie pamiętam już kto je wypowiedział… że dla niego nagrywanie płyt jest, nie tak jak ogólnie się przyjęło w show bizie, że nagrywam płytę, która nagle coś mi otwiera. To nie tak.
Wyobrażam sobie, że muzyk czy artysta zamykając jakiś projekt kładzie go na półkę w sklepie, jeszcze ewentualnie przyjdzie i trochę o nim poopowiada w radiu czy telewizji, że coś takiego wydał. A potem robi sobie herbę – trzy noce celebrowania. Wraca i już coś nowego tworzy. W związku z czym nie jest to coś, co nagle się otwiera. Nie. To zamyka pewien etap przygotowań. To mnie na maksa inspiruje. I tego mi chyba najbardziej brakowało. Biorąc udział w projekcie, który jest nie twoim projektem, tak jak było w Ich Troje, to była trochę też taka zabawa. Chociaż były takie piosenki, które uwielbiałam śpiewać na koncercie i do tej pory bym je chętnie wykonywała, bo wcale nie są z gatunku pochodni i płaszcza. Są naprawdę fajne, z fajnymi tekstami, z tyłu z takim mrokiem, ale tu mówię już o swoich ulubionych dźwiękach. To było coś w czym ja wzięłam udział, przystosowując się, z czym nigdy nie dyskutowałam.
T.W.: To był projekt do którego weszłaś.
A.Ś.: Był on na tyle wiarygodny, że ja też w to uwierzyłam. Michał sukcesywnie idzie tam swoją drogą, czy tam inni to lubią czy nie lubią, ale idzie. Sama myślę, że chciałabym takiej wiarygodności nadać swojej twórczości. Średnio mi zależy by teraz rozdmuchać, rozbuchać, robić sobie sesje, wywiady, te najszczersze, najszersze z najszczerszych, takie z życia prywatnego. Wydaje mi się, że tym właśnie odciągnę ludzi od płyty.
T.W.: Z drugiej strony wydając płytę musisz zrobić jakieś zamieszanie medialne, bo ona po prostu nie dotrze do tego odbiorcy do którego ma dotrzeć. Wracając do tekstów. Raczej język angielski czy język polski? To też jest ważne z dotarciem z istotą rzeczy.
A.Ś.: Jest to dla mnie zawsze zagwozdka. Wszystkie demówki, które nagrywam były zazwyczaj w ugrofińskim – to jest takie podobne do angielskiego. Tam się po prostu to wszystko tak składa melodycznie, słowa mają konkretniejsze znaczenie, żeby napisać coś fajnego nie musisz pisać poetycko. Tak po polsku niektóre wyrazy brzmią mocno poetycko. Po pierwszej płycie, którą nagrałam właściwie w stu procentach, poza jedną piosenką z moim tekstem „Godzinami”, gdzie tekst był właśnie po polsku, bo po angielsku jeszcze nie piszę, a przynajmniej jeszcze się nie odważyłam. Wiem, że faktycznie polska młodzież śpiewa polskie piosenki. Łatwiej jest dość. Wolałabym żeby była to piosenka po polsku. Mi podobają się teksty autorów, którzy piszą takim prostym, realistycznym, naturalistycznym językiem. Tu i teraz. Ja tego dopiero się uczę. Chciałabym napisać. Na swoją nową płytę popełniłam kilka tekstów, dosłownie. Bardzo bym chciała, bo fajnie się śpiewa rzeczy, które same się w głowie rodzą. Odpowiadając na pytanie:
Taki, że zaczynasz mówić takimi sloganami, hasłami, mówisz hasłowo. Ludzie znakomicie rozumieją i wcale tam nie musi być serce roztrzaskane o skałę żeby to dotarło i żeby też nie było banalne. By było proste, ale nie prostackie. Prostota i minimal music strasznie frapuje, że musi być tam tego tak dużo, i ta presja stu tysięcy chórków, gitar ze cztery, wirtualny perkusista.
Wczoraj oglądałam koncert AC/DC. Ogromna scena. Nie wiem ilu ludzi tam było, ze sto, sto pięćdziesiąt tysięcy? Pięciu facetów na scenie! Pięciu! Nie było tam w kanale ukrytych podwójnych gitarzystów i podwójnych wokalistów. A zabrzmiało to tak, że łeb urywa! Tak więc można i nie jest to kwestia sprzętu czy nieumiejętnych muzyków. Uważam, że w Polsce są bardzo dobrze wykształceni muzycy. Tylko chodzi o to, że może trzeba się przestać bać schematów. Chociaż uważam, że polski rynek „B”, alternatywny w stosunku do tego co się dzieje, i tak sobie świetnie radzi. Jak czytam o tym, że Gaba Kulka sprzedaje trzydzieści tysięcy płyt, a ktoś tam dostaje złotą płytę i to jest rozdmuchane we wszystkich mediach to fajnie, ale myślę, ze w polskim narodzie jest potrzeba posłuchania polskiej muzyki w polskim wykonaniu przez polskich artystów z polskimi tekstami z polskimi pomysłami. I to jest ten patriotyzm. Jak mam posłuchać artysty, gdzie ja to słyszę w trochę lepszym wykonaniu na zachodzie to jakby… hmm…
T.W.: Wspomniałaś o Gabie Kulce, z którą też rozmawiałem przed wydaniem jej płyty. Ona miała straszny dylemat i straszne obiekcje, lęk, że to tutaj jednak się nie nadaje. Nie ten czas, nie te piosenki. Ale po prostu zrobiła to, bo tak czuła. Jednak się udało i znalazła gdzieś swojego odbiorcę.
A.Ś.: Ona jest dowodem na to o o czym mówiłam.
T.W.: Mówiłaś, że siedzicie w studiu. Kto jeszcze z tobą tam siedzi?
A.Ś.: A propos Gaby Piotrek Aleksandrowicz, który grał z nią przez kilka lat. Fajnie, bo oprócz samych dźwięków masz jeszcze głowy i serducha ludzi, którzy mogą ci coś opowiedzieć i zainspirować. Czyli tak – Piotrek Aleksandrowicz na gitarze, Paweł Bomert świetny basista, Michał Żeńca na bębnach. Tak, ten Żeńca od mojego nazwiska przyszłego. To jest fajne doświadczenie Michał grający w zespołach. Zastanawiałam się jak on się zmieści, nawet przy tym moim zacięciu elektronicznym, on takie mocne i poważne granie. Bałam się czy to nam się sprawdzi. Jest też Grzesio Urban na klawiszu, który jest mocno jazzowym muzykiem.
T.W.: Czyli mieszanka wybuchowa. Może być ciekawie.
A.Ś.: Zdecydowanie mieszanka wybuchowa. Jak się spotykamy, to akurat tak się zdarzyło, że to ja przynoszę kawałki, które gdzieś tam w różnych piwnicach wygrzebuję. A to wszystko z racji tego by zbudować repertuar. Jak będziemy mieć trzydzieści piosenek to wybierzemy sobie te, które pójdą na płytę. Poza tym ja bym bardzo chciała grać po prostu, bo nic tak nie sprawdza. Dłubać też tak można, ale można zadłubać się na śmierć. W związku z tym chciałabym mieć możliwość posprawdzania i mam nadzieję, że to z czasem też się zacznie dziać.
T.W.: I ten kontakt z publicznością.
A.Ś.: To taki papierek lakmusowy. Że tak brzydko powiem – czy to żre. Czy to jest ta droga. Dużo sobie po tym obiecuję, bo mogłabym wejść w taki mainstream. I przyznam, że być może okoliczności by sprzyjały. Pomalować na czarno paznokcie, śpiewać smutne piosenki o rozstaniu. Mam nadzieje, że nie to mi Michał zarzucał. Teraz coś takiego byłoby faktycznie jechaniem nie tyle na nazwisku, ale na sytuacji, która się w życiu przytrafiła. Nawet ten tekst „Serce nie sługa” jest dla mnie rozprawianiem się samej ze sobą i swoimi emocjami, niż żeby jemu coś wytknąć.
T.W.: Ta piosenka została już przed laty. Nie powstała z potrzeby chwili, że właśnie grasz koncert, a w twoim związku właśnie tak się dzieje. I ty śpiewasz, że jesteś zamknięta w klatce, serce nie sługa, że wreszcie trzeba z tym zrobić porządek. Ale większość osób odbiera to tak, że jednak chciałaś powiedzieć „dość”, dość męczenia się w tym związku.
A.Ś.: Może rzeczywiście jest to kontrowersyjne, ale ja tak to odbieram. Faktycznie ten tekst stał się dla mnie aktualny teraz, chociaż już raz w życiu mogłam zaśpiewać tą piosenkę. I zaśpiewałam parę lat temu. Kto jak kto, ale dziwi mnie, że ktoś taki jak Michał, który w sowich piosenkach bardzo się otwiera i bardzo konkretnie nazywa pewne sytuacje, wystarczy przesłuchać siódmą płytę z 2006 roku. Jest to dość spory ekshibicjonizm. Dziwi mnie to, bo gdyby akurat ktoś inny coś mi zarzucił…
T.W.: Płyta w 2011 roku?
A.Ś.: Pewnie tak. Mam nadzieję, że już na wiosnę, bo sporo tego materiału się zebrało. Zaczęło nam się to wszystko kleić – te mocne bębny, funkujący nieco bas, Grześ z tymi trochę jazzowymi pochodami, Piotrek z ogromnym doświadczeniem różnych klimatów i ja z siedmioletnim doświadczeniem śpiewania z Ich Troje. To Ich Troje dosyć zabawnie w CV wygląda.
T.W.: Ale wokal masz znakomity i to trzeba ci oddać. Obiecaj mi, że jak będzie już czas przed wydaniem płyty to się spotkamy i jeszcze o tym pogadamy.
A.Ś.: Z przyjemnością. Obiecuję!
T.W.: O Ich Troje porozmawialiśmy, o muzyce porozmawialiśmy. To teraz tak: bardziej lubisz psy czy koty?
A.Ś.: Chyba psy. Nie wiem dlaczego moje dziewczynki są zakochane w kotach i tak strasznie mnie namawiają na kota… Ja wolę psy.
T.W.: Zmierzam do sesji, którą sobie zrobiłaś z kotami.
A.Ś.: Gdzieś przeczytałam, że z gepardami! Ale wolę jednak psy, bo wydaje mi się, że mam z nimi kontakt. Wiadomo, z psem można pogadać, a z kotem tak nie bardzo. Mniej.
T.W.: Ja do kotów też mam coś takiego, nie alergię, ale jednak wolę psy. Mam czarnego labradora. Ma znakomity charakter. Jest jak człowiek – potrafi się obrazić, odwrócić tyłem do ciebie, zachowuje się dokładnie jak my. Jest taki wrażliwy i kochany, że zdecydowanie wybieram psy. Ale wracając do sesji. Była to sesja charytatywna. W jakim celu to było?
A.Ś.: Na początku wiedziałam tylko tyle, że jest to kalendarz i jest jakaś fundacja. Wiedziałam, że kalendarz jest robiony w jakiś ładnych okolicznościach typu zamek w Wilanowie, że wystąpi tam jeszcze kilka osób i cały zysk ze sprzedażny kalendarza będzie przekazany na tę fundację. Zaczęłam dowiadywać się o fundację i okazało się, że jest to Fundacja Spełnionych Marzeń Tomka Osucha i jego żony, którzy bardzo mocno działają i realnie pomagają. Miałam okazję być w październiku podczas otwarcia Domu Matki i Dziecka trzy metry od szpitala dziecięcego przy Litewskiej. Nie jest to fundacja spełniania marzeń podopiecznych, ale właśnie opieki na rodzicami, nad dziećmi przechodzącymi chemię czy będącymi chore na nieuleczalne choroby. Chodzi tu o pomaganie rodzinne, tak jak Dom Matki i Dziecka, gdzie dzieci mogą sobie odpocząć razem z rodzicami. Tomek jest strasznie konkretnym facetem. Nie ukrywam, że nauczyłam się tego od Michała. Myśmy mieli mnóstwo wizyt w domach dziecka, konkretnego wsparcia, gdzie mogę spotkać te dzieci, podać im rękę. Stronię od tych sytuacji, choć czasem jest to jedyna możliwość na szerszym forum, że zbieramy na coś pieniądze, wysyłamy je później na jakieś konto. Niby pomagasz, ale nawet nie możesz się z tym jakoś specjalnie utożsamić. A tutaj byli konkretni ludzie. Właśnie w przyszłym tygodniu gramy taki mini koncercik dla dzieciaków. Zresztą masa gwiazd już to zrobiła, muzyków. Dla dzieci, które widzą te osoby tylko w telewizji jest to fantastyczna przygoda. Jest już kilka pomysłów z tym kalendarzem, bo nagle sytuacja zrobiła się duża. Myślę, że takie nieskupianie się do końca na sobie pomaga.
T.W.: Myślę, że wiem o czym mówisz, bo ja przez pół roku jako wolontariusz udzielałem się w hospicjum. Troszeczkę cięższy temat, ale jest to kontakt, możliwość pomocy drugiej osobie. Taki bezpośredni kontakt to jest zupełnie inna sprawa. W sesji byłaś ubrana w piękną sukienkę. A lepiej czujesz się na sportowo czy tak bardziej elegancko?
A.Ś.: Bardziej na sportowo. Zdecydowanie. Chociaż w sesji miałam takie spódnicospodnie, taki kombinezon Ewy i Piotrka Krajewskich. Ukłon także w ich stronę, gdyż zaopatrzyli wszystkie panie występujące w kalendarzu w swoje kreacje. Jako kobieta lubię tak zupełnie się wystylizować, razem z makijażem i fryzurami. Natomiast osobiście ciągle czuję tak trochę przebrana. Ja po prostu tak nie umiem. Te kilka sukienek, które u mnie wisi… To Michał mi je kupił.
Jak mam ubrać sukienkę to zawsze postrzegam to bardziej w kategoriach przebrania. Chociaż jak każda babeczka, fajnie jest się czasem odstroić.
T.W.: Lubisz swoje ciało?
A.Ś.: Lubię, chociaż oczywiście znam na pamięć swoje defekty które bym gumką-myszką zamazała, narysowała jakoś inaczej, coś więcej lub coś mniej. Ale generalnie na co dzień nie myślę o tym, że mam coś za krzywe lub za proste.
T.W.: Marcin Meller, naczelny Playboya, dzwonił do ciebie kiedyś?
A.Ś.: Nie. Kiedyś się z nim spotkałam, bo ja popełniłam takie historie. Już wiem o czym mówisz.
T.W.: Czy nie myślisz takimi kategoriami „nie teraz”, „już jestem mamą”?
A.Ś.: Powiem ci szczerze, że myślę. Gdyby padła teraz taka propozycja to nie wiedziałabym co odpowiedzieć. Miałabym poważną zagwozdkę. Jeśli chodzi na przykład o akty. Jakieś z pomysłem i zamysłem, to ok. Ale tutaj kwestia czy lubię swoje ciało mogłaby mieć decydujące znaczenie. Tak się zastanawiam nad pewnymi partiami, które już dla mnie nie są fajne.
T.W.: Czy lubisz nic nie robić?
A.Ś.: Bardzo. A takie nic nie robienie trwa u mnie tylko chwilę, ponieważ zaraz mam ogromne poczucie winy, bo ja nie umiem odpoczywać. I to wcale nie dlatego, że jestem jakimś pracoholikiem. Po prostu za każdym razem jak usiądę wydaje mi się, że powinnam zrobić sto innych rzeczy. I to jest moja największa wada. Jak się czymś nie narobię przez cały dzień to dla mnie znaczy, że dnia nie było. Słabe.
T.W.: A jak wygląda twój dzień?
A.Ś.: Budzą mnie w zasadzie dziewczyny, bo ja chodzę raczej później spać niż one, w związku z czym wolałabym dłużej pospać. Przynajmniej tę godzinę dłużej. Chociaż nie jest tak źle, bo wstają o siódmej, wpół do ósmej. Przez pierwsze trzy lata dostałam straszne kopniaki, bo w ogóle nie spały, ale potem jak się rozespały to na dobre. Jest oczywiście śniadanko i przedszkole. Zawożę dziewczynki do przedszkola. To dopiero od niedawna ten dzień się zmienia. Wracając do domu staram się przygotować jakiś obiad, z domowych historii coś uprzątnąć, ogarnąć. Po tym najczęściej siadam do kompa, sprawdzam maile, gdzieś odpisuję. Staram się tak planować dzień by wszystko co mogę zrobić zrobić do godziny 15:00 kiedy one są w przedszkolu. Studio, spotkanie, próba, coś tam… teraz zaczynam też pracę z moim gitarzystą, który w ciągu dnia jest taki trochę bezrobotny, bo nie ma dzieci. Przyjeżdżam tam do niego i dłubiemy.
To powoduje, że nie wiem dlaczego, co chwile się biją, najzwyczajniej w świecie się leją. Późniejszy czas polega głównie na tym żeby je porozdzielać. Staram się też robić dla nich jakieś wypady. Mamy malutkie mieszkanie, to jest zmiana. Ten dzień jakoś też się pozmieniał po tym wszystkim. Ale oczywiście dziewczynki widują się z tatą więc mają okazję by pobiegać i się wyszumieć. Mam kupę znajomych, którzy przychodzą, to z kolei my gdzieś idziemy więc to nie jest tak, że siedzimy w klitce.
T.W.: Przychodzi północ, pierwsza i idziesz spać. Czy jak rano się budzisz to pamiętasz swoje sny?
A.Ś.: Ostatnio nie. Od bardzo dawna nie pamiętam. Wiem, że dwa dni śniła mi się jakaś masakra. Kiedyś śniły mi się całe historie, sekwencje do których można było się odnieść. Natomiast teraz ostatnio mam strasznie chaotyczne sny. Widzę jakieś twarze. Często nie mają one jakiegoś konkretnego odniesienia do rzeczywistości. Po prostu taki miks, że budzę się i od razu boli mnie głowa.
T.W.: Pytam o to, bo musi być naprawdę drastyczny sen żebym go zapamiętał. Pytam ludzi czy mają podobnie i dużo jest takich osób, które wiedzą, że coś tam im się śniło. Bardzo rzadko mam takie sny, które pamiętam jako całą historię.
A.Ś.: Podobno sen przypada na ostatnią fazę snu zaraz przed obudzeniem. Kiedyś trochę o tym czytałam i rozmawiałam z osobą, która interesowała się tym bardziej ode mnie. I rzeczywiście kiedy mam mętlik w głowie, to wiem że coś mi się śniło, ale to było tak ciężkie, że napaja mnie jakimś strachem, lękiem. Kiedy wtedy się budzę uczucie jest tak obłędne… Czuję się jakbym w środku nie miała nic. Patrzę gdzie są dzieci, zastanawiam się co się wczoraj wydarzyło. Nie pamiętając historii wiem, że coś złego się zadziało i zastanawiam się czy to była prawda czy nie. Dawno już nie miałam takiego miłego, spokojnego snu, z jakąś historyjką albo tak zwanego „nic”.
T.W.: Wyobraź sobie jakbyś miała się wybrać na bezludną wyspę i miała ze sobą zabrać trzy rzeczy – książkę, płytę, film.
A.Ś.: Pierwsze myśli są romantyczne. Bo ja jestem takim niepoprawnym romantykiem, a dopiero później pragmatyzm. Przeczytałam książkę, która zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie „Windows of the world” o ataku na WTC. Autor napisał też książkę o tym jak pracował w znanej firmie rynku mleczarskiego. Nazwał ją MADON. Dla sprytnych – można to ułożyć w inne słowo. Facet w ogóle wygląda jak adwokat diabła. Nawet niedawno w Polsce podpisywał swoją najnowsza książkę. To nie są książki oczywiście o nauce życia. Płytę wzięłabym „Wish” The Cure. A film, zwłaszcza dla muzykantów „The Splaindown top”. Jest to film, który w Polsce chyba nie wyszedł. Ja go sobie przywiozłam ze Stanów. Jest to nazwa kapeli. Nie jest to do końca pastisz, bo oni śmieją się z rockowców. To realnie istniejący band. Są to trochę jaja z tych rockowych zachowań, z tego jak jeżdżą na trasy, jak załatwiają kontrakt. Jest to niby dokument, ale z tak ogromnym przymrużeniem oka. Stawia to na właściwy tor. Jak jesteś muzykiem to powoduje to uśmiech na twarzy, a niektóre teksty łapiesz od razu do swojego słownika. Jak na przykład gitarzysta, który kupił sobie piec. Oczywiście ma mnóstwo piecy, ale tamte mają volume do dziesięciu, a ten ma do jedenastu. Abstrakcja niesamowita. Z cyklu Monty Python.
T.W.: Z cyklu Monty Pythona czyli z dupy.
Droga Aniu wracamy z bezludnej wyspy, wracamy na ziemię. Pięknie dziękuję ci za wizytę w radiu Złote Przeboje. Ania Wiśniewska była naszym gościem.
A.Ś.: Bardzo mi przyjemnie. Pozdrawiam was serdecznie jesienno.