Agnieszka Kasprzyk: Moim gościem dzisiaj jest Wojtek Łozo Łozowski – Afromental, Must Be the Music, co jeszcze?
Łozo: To generalnie wszystko, jeszcze powiedzmy solowe projekty.
A.K.: Proszę się wytłumaczyć, dlaczego się spóźniłeś?
Łozo: Myślałem, że ten wywiad jest w Poznaniu, więc na obwodówce zacząłem zawracać. (śmiech) Po drodze zaczepił mnie dziwny mężczyzna z białą brodą, który wyglądał jak św. Mikołaj. Zaczął mnie prosić o jakieś pieniądze. Przepraszam bardzo za spóźnienie, już jestem.
A.K.: Opowiedz o początkach Afromental. Jak to było naprawdę? Jak to się stało, że zacząłeś się interesować muzyką?
Łozo: Na to pytanie zawsze odpowiadamy abstrakcyjnymi historiami wymyślonymi na miejscu. To było tak, że naprawdę pan Łozowski junior, czyli ja, po tym, jak wrócił ze Stanów, gdzie kończył liceum, zaczął studiować zarządzanie i ekonomię.
Po to kończyłem liceum w Stanach, żebym mógł swobodnie używać języka angielskiego. Marzyłem, że w przyszłości może tam zostanę w jakiejś firmie. Powoli odczuwałem, że muszę coś zmienić. Po niecałym roku studiowania oświadczyłem swojej mamie: „Mamo, wyjeżdżam, ruszam ku przygodzie.”. Matka w płacz, włosy wyrwane z głowy. Oczywiście próbowała mnie przekonać różnymi sposobami, od „proszę” po „nie, bo nie”. Musiałem jakoś się urwać i wyjechałem do stolicy, ale już w między czasie, w Olsztynie, podczas tego roku studiów, zacząłem razem z Tomsonem (Tomkiem Lachem) wojować na gitarach oraz harmonijce.
A.K.: To były twoje pierwsze próby muzyczne?
Łozo: Nie, w podstawówce przejawiałem już jakieś zainteresowania artystyczne i miałem ciągoty do muzyki. Zawsze śpiewałem na jakiś apelach, itd. Jedna opowieść to Stany, a druga to poznanie Tomsona. Gdy wróciłem ze Stanów i poszedłem na studia, zaczęła się trzecia edycja Idola. Stwierdziłem, że muszę pokonać nudę studiów, więc wyruszyłem na casting do Idola z moim kumplem, Wojciechem Glidackim, trochę dla śmiechu – nie wiem, dlaczego akurat do Poznania. Pojechaliśmy i nagle „ciach”, dostałem się – nie mogłem w to uwierzyć. Przechodzę kolejny etap, potem następny, itd. W teatrze pod koniec zostałem odrzucony, a tam właśnie na castingach poznałem Tomsona. W Idolu była taka zasada, że najpierw śpiewało się pojedynczo, a potem było się przydzielanym w grupy po siedem osób, gdzie wszyscy śpiewali tę samą piosenkę. Byłem z Tomsonem w jednej grupie, więc poznaliśmy się i kojarzyliśmy się. Po wszystkim, gdy już wróciłem do Olsztyna, nie jakoś specjalnie załamany, że się nie udało, wysiadam na pętli w Olsztynie i widzę jakiegoś gościa z gitarą, ja też z gitarą na plecach, a tu się okazuje, że to Tomek (on też studiował w Olsztynie). Zaczęliśmy grać. Potem to ewoluowało bardziej w kierunku zespołu niż duetu, bo ludzie chcieli gdzieś nas oglądać, gdzieś wygraliśmy jakiś przegląd studencki. Stwierdziłem, że fajnie gdyby byli z nami jeszcze jacyś muzycy.
A.K.: Zrobiliście casting?
Łozo: To nie był casting, a raczej szukanie po znajomych – od przyjaciela do przyjaciela. Zależało mi na tym, żeby to byli dobrzy muzycy, którzy potrafią grać. Afromental nie jest zespołem garażowym, który nagle został zauważony, tylko tak naprawdę on był założony, żeby wojować dalej. Moim założeniem od początku było, że mamy osiągnąć sukces i zrobić małą rewolucję.
A.K.: Czyli zakładaliście od razu, że zamieszacie na polskiej scenie muzycznej?
Łozo: Tak. Ja miałem postanowienie, że jeżeli mamy robić ten zespół, to on będzie dobry pod względem muzyki, będzie fajny klimat. Bardzo nam się podobało wtedy Sistars, kiedy był boom na ten zespół, ale brakowało nam następców. Stwierdziliśmy, że my się do tego nadajemy, bo uwielbiamy ten czarny klimat i granie oraz mamy dobrą energię. Od początku chciałem, aby był to zespół męski, bez dziewcząt, bo myślałem, że w tym będzie siła. Potem po kolei różne rzeczy się działy, o których już chyba wszyscy wiedzą.
A.K.: Nie zaszkodzi po przypominać. Czyli wszystko przez studia, których nie lubiłeś?
Łozo: Tak. Studiujcie – na studiach możecie się dowiedzieć, że ich nie znosicie i możecie zmienić zdanie co do swojego życia.
A.K.: Pierwszą płytę nagraliście w 2007 roku i ona fajnie się sprzedawała, ale to jeszcze nie było to, o co wam chodziło?
Łozo: Sprzedało się niecałe 3 tys. sztuk. Jak na ten kraj i debiut to nienajgorzej. Wtedy jeszcze aż tak bardzo nie było przewagi Internetu, chociaż też to się przejawiało. My tę płytę zawdzięczamy Grzegorzowi Piotrowskiemu, który był naszym producentem przy pierwszej płycie.
A.K.: Często występuje jako współautor waszych piosenek.
Łozo: Przy pierwszej płycie, tak. Był producentem, nagrywaliśmy u niego w studiu całą płytę, pomagał muzycznie, bo jest świetnym saksofonistą i jazzmanem. Byliśmy dość mocno sprecyzowani, a on dorzucał swoje pomysły, ale do kotła, który się już gotował. Podstawowe składniki zupy już były w garnku.
A.K.: Mieliście menadżera, który wam pomagał?
Łozo: Nie. Mamy trochę szczęścia. Ja wiem, że parę zespołów gra już od wielu lat i dopiero po jakimś czasie udaje się i nagle coś się dzieje. Ja nie wiem, jak to wychodzi u nas, ale może zarówno te założenia i mocno skonkretyzowany cel, jak i to, co prezentowaliśmy – nasza energia, to wszystko nam pomogło. Nawet nie zdążyliśmy nagrać dema, które rozsyłalibyśmy do wytwórni. Zagraliśmy koncert na czterdziesto- lub sześćdziesięcioleciu szkoły muzycznej w Olsztynie, którą kończyło dwóch członków naszego zespołu. Tę szkołę kończył też lata temu Grzesiek. Na tym koncercie Grzegorz nas zauważył, stwierdzając, że jesteśmy jakimś objawieniem i postanowił nam pomóc.
Grzegorz przedstawił nas wytwórni, potem władze przybyły na koncert do Warszawy, gdzie stwierdzili, że „tak”, to jest to, chociaż ciągle nie słyszeli naszego materiału, bo głównie graliśmy covery. Wierzyli mocno i „ciach”, pierwsza płyta zaczynała powstawać – wielkie nadzieje, wielkie marzenia, wielka radość, a z drugiej strony po premierze szybkie zdanie sobie sprawy, jak to wygląda naprawdę, że jednak wszystkie biograficzne filmy o Beatlesach i innych zespołach tego typu mówią totalną nieprawdę, a przynajmniej nie przekłada się to na nasz kraj w żaden sposób. Na pewno przy pierwszej płycie była to jakaś nowość, ale nagle przychodzi dzień premiery i Jest banda ludzi, którzy się nami zajmują, a my mamy tylko grać i robić swoje, a tu okazuje się, że w tym kraju nie ma tak łatwo. Nowi pojawiają się i to nie raz, a wcale nikt ich tak bardzo nie chce. Są niepewni, poza tym, po co wpuszczać kogoś nowego do ich stołówki, gdzie tam od lat wszyscy jedzą. Mają bony za darmo, a z każdym kolejnym bonem zabiera się im część kotleta, podczas gdy tam siedzą panowie z dużymi brzuchami, którzy lubią schabowego. U nas Śniady bardzo lubi schabowe, a gdyby on się dorwał do ich schabowych, to by nagle wszyscy schudli.
Ja mam taką cechę charakteru, podobno po moim ojcu, a jest jeszcze dziadek Antoni, który ma 102 lata – postaram się go zabrać do następnego klipu.
A.K.: Byliście wtedy jeszcze młodymi osobami. Nie myśleliście, że trzeba się utrzymać?
Łozo: Nie do końca, bo u nas pojawiły się kredyty.
A.K.: Dało się wyżyć po tej pierwszej płycie?
Łozo: Nie bardzo – te pieniądze były średnie, to był taki bonus. Tak naprawdę to do teraz nie mamy tak, żebyśmy żyli nie wiadomo jak z muzyki. Wcale nie jest tak, że jak się pokazujesz w mediach, czy wojujesz i wszyscy cię znają, to masz mnóstwo pieniędzy. To nie jest Ameryka, u nas wszystko jest inaczej, te pieniądze znikają, nie płyną tam, gdzie powinny. My jednak konsekwentnie zaczęliśmy działać, stwierdziliśmy, że się nie poddamy. Tak naprawdę wiele zespołów i artystów ma tę energię i moc do pierwszej płyty. Znam wiele polskich grup, które wydały fajną pierwszą płytę, ale dostały w gębę i zobaczyły, że to nie jest takie fajne. Połowa z nich odpuszcza, wracają do poprzednich zajęć, nie chcą dalej wojować. Ja jednak powiedziałem, że będziemy pracować dalej.
A.K.: Wszyscy w zespole byliście co do tego zgodni?
Łozo: Pewnie tak, aczkolwiek ja mam takie zacięcie, które przelewam na resztę. Od początku nałożony jest cel, czyli zagranica. Celem jest zrobienie rewolucji nie tylko w kraju, chociaż to też byłaby fajna rzecz, ona tak naprawdę już się trochę dzieje. Chodziło mi o to, by wyeliminować pewne kwestie, które są grane i oficjalnie lubiane, wstawiając młodych. Powiedzmy, że wszystko idzie ku dobremu. To, że tu jesteśmy, opowiadamy naszą historię i ktoś chce tego słuchać już jest dużym sukcesem. Czasami, gdy odetchnę z tego wiru działania i spojrzę z boku, to pojawia mi się uśmiech na twarzy. Po pierwszej płycie zaczęliśmy kombinować przy drugiej, ale okazało się, że ta pierwsza jednak narobiła hałasu.
Są tam tacy ludzie i między innymi takim człowiekiem jest Łukasz Targosz, który tworzy od lat muzykę do filmów, seriali, ale także zespołowe produkcje. Łukasz produkuje wiele TVNowskich produkcji od strony muzycznej. Dostał propozycję zrobienia filmu Kochaj i tańcz, gdzie zaparł się straszliwie, pomimo nacisków ze strony stacji, że nie zrobi tego, jeżeli nie pozwolą mu wziąć nas. Znowu jakiś człowiek nam pomaga, nie wiadomo dlaczego – znowu mu jesteśmy ogromnie wdzięczni, bo to jest kolejna osoba, dzięki której poszedł następny krok do przodu. Zrobiliśmy muzykę do Kochaj i tańcz, i te single, które brały udział w tym filmie zrobiły dosyć dużą furorę i zamieszanie. Musieliśmy lekko odpuścić nasz styl, żeby powojować dalej i zaistnieć bardziej. Były nerwy i różnie takie rzeczy – nie do końca tego chcieliśmy, ale musieliśmy to przełknąć. Wymyśliliśmy plan, który miał trwać 2-3 lata, że zrobimy takiego konia trojańskiego – lekko odpuścimy klimatem, który robiliśmy od początku, wejdziemy wśród tych panów, będziemy jedli te schabowe i gdy uśpimy ich czujność to wyjdziemy z konia, dając nową płytę. Ci którzy o nas już wiedzą, usłyszą nową płytę i nowe granie, które mogłoby się nie przyjąć, gdyby od początku było grane pod prąd. Trochę odpuszczamy, wchodzimy tam na górę – robimy Pray 4 Love, które i tak nie jest jakimś totalnym odskokiem, ale jednak trochę jest posłodzone, złagodzone. Duża liczba osób uważała nas za boysband, co nas bardzo bolało, bo z boysbandem nie mamy nic wspólnego, prócz tego, że jesteśmy bandą facetów.
A.K.: Dlaczego nie boysband? Przecież jesteście chłopakami.
Łozo: Jeżeli w ten sposób mamy określać boysband – zespół pełen mężczyzn, to Metallica też jest boysbandem, Rolling Stonesi i wszystkie inne męskie zespoły również. Jednak „boysband” jest po pierwsze produktem stworzonym przez jakiś producentów – pięciu gości wybranych w konkretnych kategoriach – ten ma być ładny, ten ma być jakiś inny. Akurat u nas tak się składa, że mamy bardzo różnych wizualnie członków zespołu. Dla kogoś, kto nie zna naszej historii, to faktycznie może wyglądać jak złożony produkt. My jesteśmy bandą kumpli, którzy zaczęli grać i wojować sami. Nie mieliśmy nie wiadomo jakiego poparcia z góry. Niektórzy ludzie komentują, że jesteśmy produktem, a to mnie strasznie boli, bo nie wiedzą ile pracy w to włożyliśmy, ile lat, miesięcy robiliśmy swoje, żeby w końcu się udało.
A.K.: To nie jest tak, że poprzedni fani odwrócili się od was, bo stwierdzili, że się sprzedaliście?
Łozo: Część miała problem z tym, że poszliśmy w taką stronę, ale generalnie jest ciągle zaufanie poprzez to, iż ciągle gramy koncerty w starym stylu – jest ogień. Daliśmy im nutkę nadziei, coś małego, że to będzie to samo. Zapewniliśmy ich kolejnymi singlami, że wszystko idzie w coraz lepszą stronę. Nowa płyta będzie tym wyjściem z konia.
A.K.: Kiedy się ukaże?
Łozo: W tym roku, na jesień. Teraz promujemy nowy singiel, na jesieni kolejny. Na pewno to nie jest tak, że nagle będziemy totalną alternatywą. To nie jest jakiś ogromny przeskok, ale na pewno teraz wracamy do tego, że robimy swoje, tak jak my chcemy. Nie zamykamy się na bycie w mediach, itd. To jest fajna przygoda w życiu. Nie mamy tak ogromnego ciśnienia jak wiele gwiazd. My nie walczymy o to nie wiadomo jak. Ludzie faktycznie sami po nas sięgają i chcą żebyśmy tam byli, bo jesteśmy naturalni i lubią nas za to. Chcemy to przeżyć jak najfajniej, żeby mieć masę wspomnień.
A.K.: Jesteście zgraną paczką?
Łozo: Tak. To jest druga rodzina właściwie.
A.K.: Jak się słucha waszych piosenek z Pray for Love, to one są takie właśnie trochę słodkie, zachowawcze, ale słychać, że chcecie się bawić wokalami, aranżacją. Natomiast jak się ogląda wasze koncerty to tam jest jeden wielki ogień. Wyglądacie jakbyście się tam spalali, dajecie z siebie wszystko. Ta nowa płyta będzie taka, jak wasze koncerty?
Łozo: Trochę tak. Będzie więcej energii, będzie więcej walenia w wiosła, aczkolwiek będzie tez kilka melodyjnych piosenek, bo my je lubimy. Zdecydowanie będzie czuć moim zdaniem dojrzałość i nie będzie to już na pewno tak słodkie. Będzie trochę więcej brudu. W tej słodyczy na poprzedniej płycie i tak jest przemycone kilka akcentów, żeby potwierdzić, że jesteśmy jacy jesteśmy.
A.K.: Przede wszystkim słychać na tych płytach, że jesteście dobrymi muzykami.
Łozo: Ja to tak sobie, bo nie skończyłem żadnej szkoły muzycznej, douczałem się prywatnie, ale chłopaki są po szkołach średnich muzycznych bądź akademiach.
A.K.: Bawicie się dźwiękami.
Łozo: Nie chcemy robić takiej miałkiej kaszki, którą serwują wszyscy, żeby być na topie. Chcemy grać dla jak największej ilości ludzi, prze to warto być w mediach, ale chcemy to robić po swojemu. Teraz będziemy to robić praktycznie po swojemu, ale cały czas z chęcią zostania w tym punkcie, w którym się znajdujemy.
A.K.: O co chodziło z plotkami o rozpadzie grupy?
Łozo: To był żart na prima aprilis.
A.K.: Część ludzi w to uwierzyła. Pojawiły się plotki – on robi karierę i zostawił chłopaków z zespołu. Oni nie mają do ciebie pretensji, że jesteś bardziej frontmanem, że bardziej udzielasz się medialnie?
Łozo: My cały czas naturalnie w tym siedzimy. Po pierwsze, od początku cały czas gramy w otwarte karty. Po drugie, wszystkie tematy związane ze mną nakręcają także Afromental – jest więcej koncertów, o czym chłopaki wiedzą. Poza tym oni nie mają ciśnienia na to, by być bardziej pokazywani w mediach niż są. Tak naprawdę wszyscy po kolei dostali to samo, co ja, jeżeli chodzi o „popularity”, bo my od początku walczyliśmy o to, by promować się jako zespół.
A.K.: Ta reszta też się czasami całkowicie zmienia w niektórych zespołach.
Łozo: Podobnie Feel – też nie do końca kojarzy się, kto jest w tym zespole. Mnóstwo zespołów idzie taką drogą. My zawsze mieliśmy chęć stworzenia tego, by Afromental był kojarzony z tymi samymi siedmioma chłopakami – by w każdym klipie pokazać po równo każdego, żeby wszyscy wiedzieli, że to jest ten sam zespół od początku. Zawsze podkreślamy ten skład, na koncertach przedstawiamy cały zespół, żeby wszyscy znali naszą grupę tak, jak zna się Metallicę, Rolling Stonesów, itp. Tam każdy był charakterystyczny, miał swój mini fanklub. To spowodował, że chłopaki nie mają pretensji, że robię więcej rzeczy, bo ja chcę. Jeżeli ktokolwiek z nich by chciał, to śmiało mogą, ale chłopaki nie mają ciśnienia na to.
A.K.: Umówiliście się na solowe projekty?
Łozo: Do tej pory nie było za bardzo o tym rozmowy, ale jakieś pół roku temu oznajmiłem chłopakom, że będę robił solową płytę i tu chyba jedna z pierwszych informacji na ten temat – tak będę robił solówkę i to niedługo, ale za dużo nie mogę o niej powiedzieć, bo nie chcę.
A.K.: To będzie zupełnie inny styl niż Afromental?
Łozo: Nic nie powiem, ale to w żadnym wypadku nie znaczy, że Afromental się skończy.
A.K.: To super sprawa. Teraz jesteś też jurorem. Chłopaki nie mieli do ciebie pretensji, że startujesz w Must Be the Music?
Łozo: Od razu z nimi rozmawiałem po otrzymaniu informacji – analizowaliśmy to razem.
A.K.: Czyli to są plotki, że odrywasz się od zespołu i teraz będziesz celebrytą?
Łozo: To są takie plotki?
A.K.: Takie plotki czasami się pojawiają. Jesteś bardzo łagodnym jurorem.
Łozo: Nie mam natury bycia złośliwym lub żeby zmiażdżyć tych ludzi. Staram się tam wyjść naturalnie. Poza tym nie wypada mi być dla nich ostrym, bo sam niedawno zaczynałem. Jestem prawie tam, gdzie oni.
A.K.: Czy to nie jest trochę dziwne, że jesteś jeszcze takim nieopierzonym muzykiem, bo są ludzie, którzy mają większy dorobek, a ty musisz oceniać innych, którzy są parę kroków za tobą? Nie mówię muzycznie, a raczej chodzi mi o punkt kariery.
Łozo: Byłem zaskoczony tą propozycją, ale przyznam szczerze, że dużo w życiu słucham muzyki i sam szukam takich małych talentów. Gdzieś tam bardzo zawsze chciałem wybierać, szukać ludzi, więc takie jurorowanie jest dla mnie wielką frajdą i czuję, że mam w sobie poczucie jakości albo tego, co ktoś powinien mieć, jak powinien wyglądać na scenie, żeby móc zrobić coś więcej, osiągnąć sukces, itd. Oczywiście myślałem, czy to nie za wcześnie – jako dwudziestosiedmioletni, młody mężczyzna, który dopiero od niedawna osiągnął jakiś tam sukces. Czy to nie za wcześnie, żeby oceniać, ale zdecydowałem się, bo stwierdziłem, że później może nie być takiej przygody i propozycji, a ja naprawdę mam ochotę przeżyć życie przygodowo, radośnie, żeby mieć dużo wspomnień.
A.K.: Dla kasy też to zrobiłeś, nie oszukujmy się.
Łozo: Kasa to też jest dodatkowy atrybut, fajny, jasne że tak.
A.K.: Boisz się Kory?
Łozo: Już nie. Na początku byłem neutralny i ciekawy. Potem Kora szybko mnie oceniła i miałem trochę problemów, bo byłem zaskoczony – chciałem żeby było fajowo, w sumie nic takiego nie zrobiłem. Teraz jesteśmy bardzo blisko i mi się wydaje, że zaczynamy się kumplować, przyjaźnić itd.
A.K.: I Ramonka już ci nie przeszkadza?
Łozo: Ramonka nigdy mi nie przeszkadzała. To znowu jakieś plotki. Ja uwielbiam psy. Pies to moje marzenie, ale na razie nie mam warunków, żeby go mieć. Kora jest zawodową kobietą i naprawdę dostaję dużo ciekawych anegdot. Ciągle jakieś podpowiedzi sceniczne, bo Kora jest ponad trzydzieści lat na scenie, więc dowiaduję się dużej ilości ciekawostek. Ostatnio dowiedziałem się, co jest dobre na suchotę w jamie ustnej, gdy śpiewasz. Kora mówi, że nie dobrą rzeczą jest picie wody na scenie podczas występów, bo woda bardziej wysuszy niż nawilży. Najlepszą metodą jest nagryźć jabłko i odłożyć. Podobno to powoduje, że sami się naślinimy i generalnie to jest najlepszy sposób na nawilżenie jamy ustnej. Takie ciekawostki właśnie.
Mam prezent od legendy polskiej muzyki rozrywkowej i rockowej, więc to potwierdza, że sztama jest, wbrew wszystkim ploteczkom.
A.K.: Widzisz tam na scenie kogoś, kto namiesza na polskim rynku?
Łozo: Fajna była Oliwka – szkoda, że nie przeszła dalej. Ja mocno w nią wierzę, bo to jest dziewczyna, która ma pomysł na siebie, co jest najważniejsze. Jest wielu utalentowanych ludzi, którzy mają talent, ale jeszcze nie wiedzą, co chcą zrobić. Oliwka, prócz talentu, sama pracuje nad materiałem – to jest jej twórczość, jej bity, jej granie na basie, jej śpiewanie. Ona ciuchy przygotowuje do swoich występów sama ze swoją mamą. Całość jest takim kompletem i to jest coś, co jest gotowe.
Jedną drogą jest szukanie ludzi, którzy zrobią rewolucję w kraju i zbombardują tę stołówkę. Druga drogą jest pokazanie ludzi kochających muzykę i oni wcale nie muszą robić rewolucji. Powiedzmy, że w miarę czysto śpiewają, że to wszystko z serducha wychodzi. Mamy ludzi w programie, którzy emanują wieloletnią miłością do muzyki. To jest fajne, bo oni w życiu by nie poszli do X Faktora, bo tam od początku jest budowana atmosfera, że oni szukają konkretnej osoby, która ma być gwiazdą. Jeden wygrywa i będzie wielką gwiazdą w Polsce. To odstrasza ludzi, którzy kochają muzę.
Mamy taki skład Tea Time Boogie – jestem przekonany, że ten mężczyzna by nie poszedł do X Faktora, bo u nas może przyjść z kumplem, który mu akompaniuje. Ma plus-minus pięćdziesiąt lat, ale ma takie jaja do śpiewania i taką sceniczność w sobie, że tak naprawdę dać mu fajny garnitur i facet jest królem wszystkich koncertów w Kongresowej. Śpiewa prawie jak Joe Cocker i ma fajną energię – widać prawdę z niego emanującą. Jestem bardzo ciekaw, bo oni będą występować w sobotę.
A.K.: Myślisz sobie czasami – oni są lepsi od nas. Masz takie myśli w ogóle?
Łozo: Nie. Jeżeli mówisz o mnie to tak, bo ja nie czuje się jakimś nie wiadomo jakim wokalistą, bo nim nie jestem.
Są wykony, podczas których mówię „ale zapiernicza”. Nie, że lepiej ode mnie, ale myślę, jak to fajnie. Jest też parę takich wokali u nas w programie. Będzie Magda Wasylik – młoda, piętnastoletnia dziewczynka, która bardzo ładnie śpiewa. Na castingu zaśpiewała Christinę Aguilerę. Z tymi wszystkimi ozdobnikami, naprawdę fajnymi, dobrze wykonane i tak zastanawiam się, co ona to robi, dlaczego nie jest w X Faktorze, tak się zastanawiam. Wszystko młode dzieciaki pewnie chcą iść do X Faktora, bo tam mówią, że zrobią z nich gwiazdę itd. Naglę patrzę – ona ma 15 lat, a tam jest od 16 roku życie i myślę, jakie szczęście – dobrze, że jest u nas. Też bardzo czekam na jej występ.
A.K.: Co myślisz o występach dzieci w takich programach?
Łozo: Tu mam problem. Jedną kwestią jest to, co się wydarzyło w tego typu programach przez parę lat, gdzie widzieliśmy młode dzieci śpiewające poważne pieśni, których nie mają prawa rozumieć. Ludzie nagle na to głosują, bo są wzruszeni, gdy małe dziecko śpiewa tak dojrzale. Dla mnie jest to niezrozumiałe. Taki program dla dziecka, który wygrywa takie coś wcale nie musi pomóc, a wręcz może zaszkodzić, bo w głowie mogą się narobić dziwne rzeczy – może za bardzo wierzyć w siebie.
A.K.: U was jest zespół dziecięcy?
Łozo: Jest. Oni na castingu byli fajni, ale nie zagrali jakoś nie wiadomo jak. Ja od początku byłem na nie, bo stwierdziłem, że oni są za młodzi i nawet jeżeli to jest wdzięczne, fajnie się na to patrzy, to jednak nie jest to ten poziom, którego szukamy, bo jeżeli powiedzmy miałoby jakieś dziecko mnie zszokować to właśnie jakimś ogromnym talentem unikatowym, który powala z nóg, albo genialnie zagranym instrumentem itd. Tam nie było nic takiego, ale nagle w pół finale oni zagrali dobrze. Zagrali piosenkę, gdzie średnia wieku jest 9 lat. Bębniarz ma 7 lat, gra równiej niż połowa perkusistów w tym kraju. Może nie gra nie wiadomo jak trudnych przejść, ale równo, fajnie. Dziewczyna zaśpiewała bardzo dobrze. Chłopak na gitarze i basmenka, nie wiem jak oni na tych małych palcach i rączkach łapią te chwyty, ale wszystko było trafione, w rytmie, dobrze zagrane. Stali spokojnie i patrzyli, żeby dobrze grać – tam nie było raczej energii, ale to było bardzo dobre. Szczególnie, gdy pomyślisz, że mają średnio 9 lat. Jednakże generalnie jestem na nie, jeżeli chodzi o dzieciaki.
A.K.: Dzieciaki reagują niewspółmiernie emocjonalnie do sytuacji. One mają za słabe systemy nerwowe. Popatrzmy na wszystkie te dzieci showbiznesu jak Lindsay Lohan, Britney Spears – one są tak naprawdę postaciami tragicznymi.
Łozo: Gubią się w tym wszystkim co się dzieje.
A.K.: Nie ma to jak zacząć studia. (śmiech)
Łozo: Pamiętajcie, trzeba zacząć od studiów. (śmiech)
A.K.: Chodziłeś do liceum w Stanach, co oznacza, że byłeś kiedyś młody i gniewny.
Łozo: Zanim wyjechałem do Stanów to byłem takim hippiso-rockmenem. Miałem pióra do łokci, grupę swoich znajomych – nazywaliśmy się razem Rękojeści.
Nie pytaj o genezę, bo nie ma żadnej genezy nazwy. Po prostu było to pierwsze słowo, które przyszło nam do głowy. To była grupa przyjaciół, gdzie było trzech prezesów. Ja byłem prezesem, był prezes Seweryn i prezes Piotr.
A.K.: Co taki prezes robił?
Łozo: My w trójkę założyliśmy tę grupę, a potem dochodzili następni członkowie – my robiliśmy nabór. Zasady były takie, że wszyscy generalnie lubiliśmy ten sam klimat – rockowe granie, LED Zeppelin, Black Sabbath, mieliśmy bunt antykomunikacyjny – prawie w ogóle nie jeździliśmy autobusami, wszędzie na piechotę. (śmiech) Z jednego końca Olsztyna na drugi nasz rekord to 50 minut. Byliśmy trochę buntownikami, ale jak trzeba było podjechać, to jednak wsiedliśmy, bez przesady. Wszyscy nosiliśmy tzw. woreczki z lekami.
A.K.: To brzmi niegrzecznie i groźnie.
Łozo: Na rzemyku nosiliśmy woreczek z lekami – pomysł zaczerpnęliśmy z książki o Indianach, ponieważ oni właśnie nosili takie woreczki.
A.K.: Co tam było?
Łozo: Zasada była taka, że trzeba je było zrobić samemu ze sztruksu, a w środku nosiło się prezenty od innych członków Rękojeści, które pochodziły z podróży, wyjazdów itd. Każdy, gdy gdzieś wyjeżdżał, to przywoził innym jakiś mały upominek, który mógł zostać włożony do woreczka. Staraliśmy się cały rok chodzić w trampkach. W torbie zawsze miałem zapasową parę, bo trampki miały tendencję do przecierania się na podeszwie. Zimą też nosiliśmy trampki, chociaż było pozwolenie na noszenie glanów, ale staraliśmy się nosić trampki. Ostatnia zasada polegała na tym, że można było zostać prezesem jako normalny członek, ale trzeba było wypić całe tanie wino duszkiem.
A.K.: Członkowie dawali radę wypić to wino?
Łozo: Właśnie nie. (śmiech)
A.K.: Jak znalazłeś się w Stanach?
Łozo: Pomału kończył się w moim przypadku okres rock 'n’ rolla – zaczynałem powoli „normalnie” funkcjonować. Szedłem trochę trendami – już nie długie pióra, itd. Trochę dojrzałem, jeżeli mogę użyć tego określenia. Wróciłem do marzeń – chciałem pojechać do Stanów i zdobyć Oscara, jakkolwiek infantylnie by to nie brzmiało.
A.K.: Myślałeś o karierze aktorskiej, tak?
Łozo: Tak. To był główny cel na początku. Zanim tata odszedł, obiecałem mu, że zdobędę w życiu dużo – Oscara lub inne podobne nagrody. Tak sobie wymyśliłem, żeby pójść na studia aktorskie do Stanów. Stwierdziłem, że chciałbym pojechać tam, bo taka opcja się otworzyła. Mój ojciec był rotarianinem. Rotary Club to grupa ludzi, którzy pomagają sierocińcom, chorym dzieciakom, itd. Oni organizują wymiany swoich dzieci między klubami na całym świecie, by dzieciaki mogły poznać inną kulturę, szybciej dojrzeć, itd. Dowiedziałem się, że jest taka możliwość, pomimo że mój tata nie żył, a moja mama nie była członkiem klubu. Udało się załatwić tę wymianę, bym pojechał do stanu Nowy York, do małego miasta Sekwoi Valley. Poznałem takie prawdziwe amerykańskie życie, nie miastowe, takie country side. Szkoła do której uczęszczałem była większa od tych w Olsztynie. Było boisko do footbolu, były dwa boiska do piłki nożnej, było boisko do baseballu. Jednak w Stanach jest trochę inaczej – oni bardzo mocno stawiają na rozwój młodych ludzi w sporcie, żeby byli fizycznie zdrowi itd. Niesamowita historia – to jest przygoda, której nie zapomnę do końca życia.
A.K.: Trochę filmowa ta przygoda – zbuntowany chłopak z osiedla jedzie do Stanów.
Łozo: Ja bym z chęcią to kiedyś sfilmował, bo tyle przygód, które tam przeżyłem i tyle stereotypów, które zauważyłem to jest taka komedia.
A.K.: Nie było ci tam ciężko na początku?
Łozo: Ja uwielbiam przygody. Do Warszawy też przyjechałem nikogo nie znając. Znałem mojego ojczyma, rodzinę, ale kumpli, koleżanek, znajomych – zero. Pierwsze trzy miesiące mieszkałem w piwnicy u takiej babci. Nie miałem tam drzwi, tylko zasłonę. Dopiero w szkole poznałem parę kolejnych osób.
Język rozumiałem, ale nie na tyle, żeby uczyć się w publicznej szkole, więc na początku ciężko było z lekcjami i nauczycielami. Nie miałem żadnej ulgi, musiałem się dostosować. Poszedłem na lunch, podczas tzw. lunch period, otwieram drzwi stołówki, a tam wielka hala, która mieściła z dwieście osób. Oczy wszystkich zwróciły się na mnie.
A.K.: Z dużą tęsknotą mówisz o Stanach. Pojechałeś tam z zamiarem zdobycia Oscara.
Łozo: Wyjazd był po to, żeby nauczyć się języka, by mieć most, który umożliwi mi pójście na studia aktorskie. Nie miałem pieniędzy, by zostać tam na studiach. Byłem młody, więc rodzice jeszcze nie chcieli mnie zostawić samego za oceanem, więc powróciłem z planem, że zaraz tam wrócę. Nagle zrobiłem Afromental, pojawiły się sukcesy, itd.
A.K.: Życzę ci abyś kiedyś pojechał do stanu Nowy York – taka trasa koncertowa. Żebyście zagrali na boisku tamtej szkoły jako gwiazda. Dziękuję za rozmowę. Wojtek Łozo Łozowski był gościem w chwili na-Gości w Radiu Złote Przeboje.