Jednym z nazwisk, a raczej pseudonimów, jakie w ostatnim roku przebiły się w branży muzycznej w Polsce, jest Daria ze Śląska. Chodzi o Darię Ryczek-Zając, która w kwietniu wydała swój debiutancki solowy album „Tu była”.
Płyta została bardzo dobrze przyjęta, a artystka zyskuje coraz szerszy rozgłos. Miała też okazję walczyć o Bursztynowego Słowika podczas ostatniego Top of the Top Sopot Festival 2023. Kilka dni temu w sieci pojawił się jej singiel „Duch”.
Daria ze Śląska o porzuceniu korporacji dla muzyki
Wioleta Wasylów, dziennikarka serwisu zloteprzeboje.pl: Trenowałaś przez wiele lat siatkówkę, masz licencjat z historii i myślałaś o prawie…
Daria ze Śląska: Zgadza się. Prawo zaczęłam, ale porzuciłam.
Potem trafiłaś do branży IT. Czemu z tylu opcji ostatecznie wybrałaś muzykę jako ścieżkę zawodową?
Po prostu wiedziałam, że zawsze chcę robić muzykę i jestem w dobrym miejscu. Wiedziałam, że przyjdzie moment, kiedy nie dam rady pracować w korpo i być wystarczająco obecną w obu tych miejscach. Pracowałam od 4 lat nad płytą jako Daria ze Śląska, bo wcześniej byłam też w innym zespole. Jednak dopiero trzy miesiące temu zwolniłam się z pracy w korporacji (już po wydaniu krążka – przyp. red.). Ale to nie była sytuacja na hura.
Kiedy pomyślałaś, że warto postawić wszystko na jedną kartę i zrezygnować z pracy w korporacji?
Odkładałam sobie wcześniej fundusze, żeby nie zrobić sobie finansowej krzywdy. Koncerty naprawdę dobrze się realizowały i było ich coraz więcej. Bardzo wierzyłam w materiał, podobnie jak kilka innych osób – i zaufałam im. Wiedziałam zawsze, że muzyka mnie prowadzi. Jakkolwiek to brzmi filmowo, tak jest. Jeśli czujemy coś całym sobą i jest to rodzaj pasji, to ciebie to prowadzi. I wiesz, że wszystko inne męczy, a to nie.
Jednak do swojego pierwszego zespołu, elektronicznego duetu The Party Is Over, dołączyłaś w 2015 r. nieco przypadkowo.
Przez pewien czas mieszkałam w Warszawie. Tam robiłam covery na własny użytek i wrzucałam na YouTube. Jeden z takich linków trafił do mojego kumpla. On miał innego kumpla, który szukał dziewczyny do projektu. Tak się załapałam. Zaczęliśmy projekt od zera i tak się zaprzyjaźniliśmy.
Czyli wtedy podchodziłaś do tego niezobowiązująco, jako do zajęcia z doskoku?
Chciałam wziąć udział w czymś nowym, a muzyka mnie jarała. Byłam podekscytowana i ciekawa. Akurat znalazłam się na rozstaju dróg. Przyjechałam z innego miasta z powrotem na Śląsk i mówię: a co mi szkodzi, spróbuję. Zresztą bardzo często łapałam kilka srok za ogon i szukałam swojego miejsca.
To było w czasie studiów?
Już po. Musiałam mieć wtedy mieć jakieś 24 lata… bodaj. Ja mam straszne problemy z pamięcią (śmiech). Mimo, że jestem historykiem, to bardziej pamiętam emocje, swoje spostrzeżenia i obserwacje niż daty.
Myślałam, że do Warszawy przeprowadziłaś się niedawno?
Mieszkałam kiedyś w Warszawie jakieś dwa lata, później wróciłam na Śląsk. Tam rozpoczęła się moja przygoda z The Party Is Over. A potem wyjechałam znowu, jak jeszcze byłam w zespole, ale robiłam już solowy projekt pod wytwórnią Jazzboy Records.
Czyli to wszystko się zazębiło?
Tak. Jak byłam jeszcze w The Party Is Over, to próbowałam to pogodzić, bo jednak i tu, i tu były koncerty. Powoli, ale coraz lepiej, szło naszemu duetowi… Graliśmy przez kilka lat, więc koncertów powoli się gromadziło. Niemniej trafiliśmy na pandemię, więc to się potem rozrzedziło.
Zobacz także: Jacek Kawalec stanął przed trudnym wyborem. Aktor rezygnuje z gry w teatrze
Kiedy więc nawiązałaś współpracę z Jazzboy Records?
Cztery lata temu rozpoczęłam pracę nad płytą, natomiast po dwóch latach tej pracy albo półtora roku po podpisałam umowę z Jazzboyem – podsumowując, jakoś w 2021 r.
W jaki sposób połączyliście siły?
Agatę Trafalską, która była związana z Jazzboyem, poznałam na obozie muzycznym Tak Brzmi Miasto w Krakowie. Przez kolejne dwa lata trwało ciułanie demówek. Ja wysyłałam jej jakieś zarysy, moje teksty i kompozycje. Później wspólnie szlifowałyśmy to do takiego stanu, by można było to pokazać w wytwórni. I wytwórnia się zainteresowała. Dopiero jak poznała mnie i moje materiały, zajarała się, to podpisałam umowę. Wszystko sprzyjało, ale wcześniej nie wiedziałam o istnieniu Jazzboy’a ani Agaty.
Czyli solowa kariera nie była raczej długo planowana, tylko wyniknęła spontanicznie?
Raczej tak. Zgłosiłam się na obóz i z zespołem, i solowo. Bo rzeźbiłam gdzieś tam swoje rzeczy. Miałam takie plany, ale jeszcze nie wiedziałam jak, nie widziałam kształtu. Bardziej przyszłam się uczyć. Bo był to obóz dla producentów, młodych wykonawców, menedżerów, który miał pomóc mnie ukierunkować. Wiedziałam, że spotkam wielu ludzi z branży albo podobnych do mnie i mogę się czegoś nauczyć. W ogóle byłam bardzo warsztatowa. Zawsze lubiłam takie spotkania. Kiedyś z The Party Is Over wygraliśmy przegląd Dzielnica Brzmi Dobrze w Katowicach. Dostaliśmy duże wsparcie z miasta: koncerty, fotografa, obecność w mediach lokalnych. To super rzecz dla młodego zespołu. Więc takie rzeczy mnie wtedy interesowały. A później się okazało, że coraz bardziej mnie interesuje nie tyle muzyka, ale teksty. To największa moja pasja.
Jak twój sposób pracy nad płytą korespondował z polityką wytwórni?
Byłam otwarta. Nigdy wcześniej nie współpracowałam z wytwórnią i nie działałam w alternatywie, więc nie miałam porównania. Chyba dałam się prowadzić. Później, zbierając doświadczenie i ucząc się od moich kolegów muzyków z Jazzboy’a, widząc specyfikę pracy tej wytwórni, starałam się dopasować oraz pokazywać swój punkt widzenia i pomysły.
W jednym z wywiadów mówiłaś, że byłaś nieco zdziwiona tym, jak oni podchodzą do robienia piosenek. Tym, że kompozycje „leżakują”.
Tak, bo porównywałam to z moją pracą w korpo. Ja jestem taka hop do przodu. Chcę sobie wszystko rozpisać, widzieć, jakie są plany. Natomiast ta wytwórnia jest bardziej „emocjonalna”, nietypowa. Oczywiście rzeczy się dzieją. Jest szefowa, Biljana, która wszystko ma wypunktowane i w pewnym momencie przychodzi z zadaniami. Kto, co i jak. Jest nagle takie pospolite ruszenie. Ale mi się wydaje, że mają to pod kontrolą (śmiech), tylko ja nie zawsze o wszystkim wiem. Może i dobrze. Jeszcze kiedy byłam we wcześniejszym zespole, odpowiadałam za wiele rzeczy, a tu sporo odpowiedzialności trzeba było oddać. Ja jednak lubię wiedzieć, co się dzieje. To mnie uspokaja. Musiałam się przyzwyczaić, że to miejsce inaczej funkcjonuje. Odpuścić, bo bym zwariowała.
Czy to przez wytwórnię poznałaś takich muzyków jak Olek Świerkot, Paweł Krawczyk czy Hubert Zemler?
Dokładnie. Olek gdzieś tam się przewijał już wcześniej. Bardzo często się z nim witałam, ale nawet nie wiedziałam, że to Olek. Później się przedstawił. Okazało się, że jest przesympatyczny i otwarty. Też jest ze Śląska, z Mysłowic, więc moim zdaniem szybko złapaliśmy kontakt. Pawła Krawczyka zapowiedział mi Paweł Jóźwicki, czyli szef wytwórni. Wcześniej też nie wiedziałam, że taki ktoś jest, bo byłam w swojej elektronicznej bańce. Ktoś może zarzucić mi ignorancję. Ja się teraz do tego uśmiecham i uważam, iż to było super, że akurat tak potoczyło się życie. Bo nie nastawiałam się na nic. Nie bałam się, że to jakieś wielkie postaci. Tylko po prostu poznawałam ludzi i to na plus mi wyszło.
Jak kształtowały się teksty i muzyka? Czy materiały, które wcześniej pisałaś do szuflady i na warsztaty, trafiły na płytę?
Nie. Zbierałam jakieś swoje teksty. Miałam momenty, że chciałam szukać producenta. Trochę po omacku. Trochę nie wiedziałam, jak to zrobić. No i właśnie trafiłam na obóz Tak Brzmi Miasto. Pokazywałam niektóre rzeczy Agacie. Ona nie do końca sympatyzowała z niektórymi numerami. Mówiła: „Słuchaj, zaczynamy nowy rozdział. Poznajemy się. Spróbuj napisać coś od nowa”. No więc, tak jak się z nią poznałam, tak zaczęłam pisać materiały na płytę.
Zobacz także: Pożegnalna trasa Aerosmith wstrzymana. Steven Tyler załamany
„Prostota siłą debiutanckiej płyty”
Od początku miałaś wizję, żeby to były raczej melancholijne brzmienia i retrospektywna narracja?
Nigdy nie zakładałam z góry, w jaki sposób poprowadzę tekst. Zawsze piszę tak, jak czuję i jak mnie prowadziło coś, co wtedy przeżywałam. Do dziś nie jestem ekspertem od grania na klawiszach, ale wtedy byłam totalnie słaba. Więc wszystkiego się uczyłam. I komponowania, i pisania. Odpaliłam sobie GarageBand, choć wcześniej go nie znałam. Kupiłam komputer. Oczywiście wiedziałam, że da się na nim robić projekty, bo Michał z mojego zespołu tak robił. I taki mieliśmy podział: że on robił muzę, a ja pisałam teksty. A tu nagle proszę przygotować coś samej. Więc szukałam informacji w necie, opanowywałam tutoriale z YouTube’a.
Czyli była to niejako „praca od podstaw”…
Powoli powstawały małe kompozycje. Proste akordy. Piosenki były bardzo minimalistyczne. Wydaje mi się jednak, że to właśnie była ich moc. Słyszałam też feedback z wytwórni, że to, iż demówki były trochę dziwaczne, mroczne i minimalistyczne, było ich siłą. No i teksty.
Nie było więc żadnego wstępnego planowania z góry, jeśli chodzi o brzmienie?
Nie. Ja wysłałam szkice, a Agata wymieniała mocne i słabe strony zarysu. Prosiła o dopracowanie: „Ta nie wchodzi, a ta jest zarąbista – siadamy nad tym”. Taka wymiana uwag była przez 1,5 roku. Przez pierwsze kilka miesięcy robiłyśmy to zdalnie. Często na odpowiedź czekało się np. kilka tygodni. Agata musiała mnie poznać i zaufać mi. Musiałyśmy się też dotrzeć z czasem. Wspominała, że w jakiś sposób ją zatrzymałam, grając na bębenku i sobie mrucząc pod nosem podczas warsztatów. Dopiero potem posłuchała moich rzeczy. Poczułam wyzwanie i się zaangażowałam w proces, jak powiedziała, że zrobimy coś razem. Nie czekałam na wenę, tylko metodycznie do tego podchodziłam. To była praca, ale dawała oczywiście dużą satysfakcję i radość.
To, co znalazło się na płycie, było jakkolwiek podobne do tych projektów do szuflady?
Zarysy były bardzo minimalistyczne. Czasami chcieliśmy to zachować, a czasami dawaliśmy wolną rękę kolegom producentom. Józek, Paweł Jóźwicki – szef wytwórni, podsyłał demówki swoim bliskim znajomym muzykom. Wpadł na pomysł, żeby każdy z nich przygotował swoją wersję numerów. Czasami wysyłaliśmy utwór i odsyłaliśmy z feedbackiem, a czasami jeździłam do kolegów do studia i razem z nimi działałam.
Ostatecznie byłam współproducentem połowy numerów na płycie. Po prostu siedzieliśmy w studiu i robiliśmy to wszyscy: ja, Agata, Żenia Szadziul. Sprawdzaliśmy co działa, co nie. Do ekipy na pewnym etapie dołączał Olek, jak mieliśmy już wyrzeźbioną rzecz. Mówiliśmy: „Olek, wjeżdżaj na białym koniu i spróbuj to jakoś wywrócić”. Ale np. w przypadku „Kill Billa” daliśmy mu dość mocno wolną rękę. Rzeźbił to w domu, a później razem nad tym siedzieliśmy. „Kill Billa”, „Gambino” i „Tróję z chemii” razem robiliśmy i jeszcze kilka numerów na kolejną płytę. Była to więc burza mózgów.
Zobacz także: Ich zakazana miłość chwyta za serce. Krzysztof Skiba długo wzbraniał się przed uczuciem
Nie było tak, że wszystko miałaś w swoich rękach i miałaś plan, jak to zrobić, a oni po prostu dopieszczali całość?
Plan często klarował się w trakcie tworzenia. Jestem autorką muzyki, melodii do wszystkich numerów na tej płycie. Natomiast aranże, tzw. produkcja, to kwestia wspólna. Moje demówki wymagały rozbudowania, dopieszczenia. Czasami zupełnej zmiany kierunku. Jak się długo siedzi w swoim sosie, to już samemu się nie wie, jak to wszystko smakuje. Zależało mi, żeby jak najlepiej.
Właśnie się zastanawiałam, jaki wpływ mieli wspomniani muzycy i wytwórnia.
Każdy z nich różny. Do Pawła Krawczyka jeździłam do domu i tam w jego studiu wspólnie kombinowaliśmy, w którą stronę iść. Pamiętam, że na „Tróję z chemii” w wersji koncertowej wymyśliłam sobie melodię, samplowałam ją w łazience w Jazzboy’u i nagrałam na dyktafon (śmiech). Jak przywiozłam ją do Pawła, to on ją przemielił i stała się częścią perkusji. Później dogrywał gitary, ja chórki, jakieś pomysły na melodię. Więc to wchodziło bardzo kolegialnie.
W tekstach opisujesz swoje emocje, przeżycia. Piszesz o tym, co czujesz w danej chwili, czy podchodzisz do tego metodycznie: że chcesz pisać o konkretnej tematyce?
Różnie – aktualnie, ale są też rzeczy, które przeżyłam, które są we mnie cały czas. Mam do tych szufladek dostęp. Ja to bardzo jasno widzę. Po prostu taką szufladkę otwieram. Albo jestem przy klawiszu czy gitarze, łapię się za melodię i wpada mi jakieś słówko, myśl, emocja lub wspomnienie i sobie odtwarzam, jak to było. Czasami tekst buduję na jakimś słówku, wersie albo na czymś, co ktoś mi powiedział, spostrzeżeniu, które mnie ujęło. Albo zobaczę coś w reklamie, filmie lub książce i dodaję coś do tej myśli. Inspiracji jest wiele. Z różnych miejsc.
Zaczynasz przeważnie od tekstów czy od muzyki?
Zazwyczaj biorę gitarę i robię melodię. Potem słówko wpada. Bardzo rzadko się zdarzało, żebym miała gotowy tekst i do tego robiła melodię. Może to 1 proc. moich dokonań (śmiech). Albo równolegle, albo najpierw muzyka.
Zobacz także: Był gwiazdą “Na dobre i na złe”. Zniknął z ekranu i poświęca się pasji
„Najbardziej inspiruje mnie polski rap”
Czy artyści, których najczęściej słuchasz, są dla Ciebie największą inspiracją, czy niekoniecznie musisz tworzyć w podobnym klimacie?
Raczej to działa podskórnie. Jak słucham i siedzę w danej muzie przez pewien czas, to wydaje mi się, że oddaje to później w postaci moich rzeczy. Oczywiście nie jeden do jednego, tylko po prostu słychać, co lubię, i jaką muzykę bym chciała robić. Nigdy nie mówiłam, że zrobię tę piosenkę tak jak ten czy ten utwór. Bardziej jest tak, że znajduję w nich nawiązanie do jakiegoś instrumentu, żeby komuś pokazać, jak bym chciała, żeby coś brzmiało, ale nie umiem wytłumaczyć, bo nie jestem muzykiem. I mówię: „Słuchaj, w tym miejscu jest coś, co wywraca mi wątrobę i robi mi dobrze” (śmiech).
Kto i dlaczego Ciebie inspiruje muzycznie?
To się zmieniało. Za dzieciaka było dużo r&b, popu. Później System of a Down nawet wpadał. Elektronika. Przez siedem lat grałam głównie to. Więc początkowe demówki miały sporo z Moderata, Flume, z trip hopu. Dużo było mrocznych klimatów. Synthpopowych też. To z kolei mocno słychać w „Falstarcie czy faulu”. Ale tam akurat koledzy są bardzo odpowiedzialni za ten kierunek. Ja trochę inaczej widziałam ten numer, a to mnie bardzo sympatycznie zaskoczyło.
Bardzo dużo inspiracji, jeśli chodzi o teksty, jest w polskim rapie. Od czterech lat najczęściej tego słucham. Taco Hemingway, Sokół, Pezet, Miły ATZ, Małpa. Oskar z PRO8L3MU i Vito Bambino (choć to nie rap, to jego pisanie bardzo mi go przypomina) też świetnie piszą. Oraz Fisz. Tak że jest tego troszkę. Więc przede wszystkim okolice rapu. Ja zresztą bym sobie życzyła, żeby moja przyszłość skręcała w kierunku rapu. Obecnie to moja największa fascynacja. Jakoś siebie widzę w tym. Choć znając moją ciekawość, nigdy nic nie wiadomo, gdzie mnie poniesie.
Poza rapem masz jakichś innych artystów, których teraz najbardziej lubisz słuchać?
Właśnie mam tak z Moderatem. Tam jest tyle przestrzeni i świetnie są potraktowane basy. Albo Alt-J, który robi zaskakujące teledyski. Wokalista ma bardzo charakterystyczną barwę głosu, muzycznie tam jest też ekstra. RY X ma przerewerbowane wokale przestrzenne, wspaniałe. Bardzo melancholijne i łapiące za serce kompozycje. Bardzo też lubię Flume. To taka elektronika trochę popowa, dance’owa. Disclosure „You and me” oryginalne albo w wersji Meute: dęciakowego składu, który przerabia różne przeboje.
Zobacz także: Sylwia Grzeszczak szczerze o kulisach branży muzycznej. „Czułam nieustanny lęk”
Wolisz jakoś klasyfikować swoją muzykę, czy uważasz, że to ograniczające?
W ogóle nie chciałabym jej klasyfikować, dlatego że mi samej jest trudno to zrobić. Ta płyta jest dość patchworkowa. Jest dużo melancholii, trochę elektroniki. Myślę, że to wynika z moich wcześniejszych doświadczeń, wpływów kolegów muzyków, mojej ciągotki do rapu. W „Houston” jest dużo takich połamańców i śpiewam w dość charakterystyczny rapujący sposób. Chciałabym, żeby każdy odnalazł swoją szufladkę, jeśli ma taką potrzebę. A najlepiej jakby było po prostu: „To jest piosenka Darii ze Śląska” i tyle.
A gdybyś musiała, to najbliżej czego byś ją osadziła?
Dla uproszczenia mówię, że to pop alternatywny. Czasami melancholijny, czasami dream pop. Wszystko zależy od numeru. Często, jak gdzieś czytam np. ogłoszenie wydarzenia, to jest napisane „synthpopowa wokalistka”. To przez „Falstart albo faul”, ale cała płyta nie jest taka.
No właśnie, bo są tam też wpływy elektroniki, jazzu z domieszką rocka.
Tak. Więc okazuje się, że jest szeroko. Ale to też wydaje mi się, że jest mój charakter. Ja zawsze pracowałam w różnych miejscach, wiele srok za ogon ciągnęłam. Taki jest krajobraz mojej płyty.
Wróćmy jeszcze do twojego stwierdzenia o tym, że teksty są dla Ciebie najważniejsze w twórczości.
To mi daje ogromną satysfakcję. Czuję największe flow, kiedy znajdę jakiś wers. Jest taki numer jak „Pamięć do złych słów”, który ukaże się niedługo. Nie wiem, czy tu coś zdradzam, ale napisałam go ze 3,5 roku temu i był odłożony, bo nie czuliśmy, że to mamy. Więc to jest tak, że musisz coś przeżyć albo odpuścić. „Dobra, ta zwrotka już jest. Tylko Ci się wydaje, że jest mało idealna”. Bardzo dbam o to, bym czuła, że to satysfakcjonujący poziom.
Wiele osób intryguje twój pseudonim…
Jest bardzo oczywisty. Mieszkałam w Katowicach, tam się urodziłam i spędziłam całe życie. A prozaicznie, to już mówiłam, że to po prostu mój menedżer tak mnie miał zapisaną w swoim telefonie i poszło…
Ale mnie bardziej zastanawia pomysł na nazwę płyty, bo jest bardzo prosta, ale ciekawa.
Historia jest nawet do tego. I to prawdziwa. Na podsumowanie trzech lat pracy dałam Agacie szkatułkę, w której wydrapałam na dnie „Daria ze Śląska tu była”. I tak wzięliśmy to jako hasło, które pasuje do tej płyty. Wydało nam się to bardzo naturalne. A jeśli jest takie, a nie wyciśnięte, wymyślone i przerysowane – tym lepiej. Z resztą moja trasa nazywa się „Pierwsza trasa”, więc nie ma nic wymyślonego (śmiech).
Zobacz także: Patrycja Markowska miała to na twarzy. Ludzie w korku nie mogli uwierzyć
O tym, jak branża muzyczna wygląda od środka
Czy twoje występy na zeszłorocznej trasie Korteza „Holiday Tour” zmieniły w jakikolwiek sposób twoje postrzeganie branży muzycznej?
Nie pamiętam, jakie wtedy miałam przekonania, ale pamiętam, co mi to zrobiło. To było super lato, przepiękne wspomnienia. Miałam ogromną szansę, że Kortez mnie zaprosił. Pojeździłam z chłopakami, sprawdziłam, jak to jest i czy dam radę. Oczywiście śpiewanie dwóch piosenek, które wtedy miałam, to nic przy całym koncercie. Wydaje mi się, że się polubiliśmy z ekipą. I miałam szansę pokazać dwie piosenki dla szerokiej publiki Korteza, co było dla mnie dużym wyróżnieniem i radością. Od razu mogłam sprawdzić, jak te numery działają na ludzi. To super, że ktoś mógł mnie w ogóle poznać.
Zobaczyłaś, jak to wszystko wygląda na nieco większą skalę.
Przekonałam się, że jest normalnie, nie ma żadnego „fą fą fą”. Ludzie normalnie ze sobą gadają. W Jazzboyu jest tak, że nikt nie klepie po pleckach i nie słodzi, tylko raczej jest robota do zrobienia. Fajnie, jak wszystko zapierdziela i jest ekstra i wszyscy się wtedy cieszymy.
A jakie znaczenie miał dla Ciebie występ podczas Top of the Top?
To wytwórnia mnie zgłosiła z numerem „Gambino”. Jak dowiedziałam się o nominacji, to było takie: „O. Fajnie”. Często jest tak, że wytwórnia zgłasza swoich wykonawców, chcąc wesprzeć artystę, żeby te numery szły. Dla mnie było to szczere zaskoczenie, bo, znając moją twórczość, nie sądziłam, że ktoś wybierze ten numer do telewizyjnej sytuacji. Więc traktowałam to tak, że jadę tam zrobić swoje. Będzie co będzie i fajnie jak się uda. A jak nie, to i tak będzie fajne doświadczenie. Powiem Ci szczerze, że chociaż nie udało mi się dostać Bursztynowego Słowika, to otrzymałam ogromne wsparcie i byłam zadowolona ze swojego wykonania. To też mocno przełożyło się na zainteresowanie ludzi.
Przekonałaś się też, jak jest za kulisami tak dużego wydarzenia.
Trzymałam się swoich chłopaków. Skupiłam się na swoim występie. Ale tam jest tzw.wariactwo za kulisami. Wszystko musi być na tip top, szybko, bo każdy ma przydzielony czas antenowy i na próbę. Oczywiście wszyscy są pomocni i wszystko działa, ale każdy jest skupiony na swoim, co jest normalne. Jest inaczej niż na własnym koncercie, gdzie jest spokojnie i masz próbę tak, jak chcesz, i przychodzi do Ciebie twoja publiczność. Tu jest mimo wszystko jakiś rodzaj show. To musi w telewizji dobrze działać, więc musisz się po prostu dostosować.
Zobacz także: Rzadkie zdjęcie Ewy Farnej z ukochanym. Świętuje rocznicę z mężem
Co nowego szykuje dla fanów Daria ze Śląska?
Jeśli chodzi o plany na przyszłość, wspominałaś, że pracujesz już nad następną płytą, tak?
Już podczas nagrań na pierwszą płytę mieliśmy kilka numerów, które zostały zmasterowane i gotowe, by puścić je później. Teraz dopisałam jeszcze kilka nowych. Pracujemy nad nimi. Myślę, że na jesieni poleci kilka z nich. Gramy je na koncertach. A na jesiennej trasie dojdzie jeszcze jakiś numer. Cieszę się, że pewnie w przyszłym roku to się złoży w kolejny album. Takie są plany. To sytuacja realna, ale wszystko wyjdzie w praniu.
Czy na nowym krążku chcesz poeksperymentować?
Tutaj zrobiliśmy trochę krok wstecz. Pracujemy z osobami, z którymi pracowaliśmy na pierwszej płycie, ale trochę zawęziliśmy grupę. Mam też już swój zespół (Michał Jastrzębski, Tomek Kasiukiewicz, Eugeniusz „Żenia” Szadziul – przyp. red.), więc będziemy się starać robić niektóre z piosenek w tym gronie. Już się rok znamy i są super muzykami. Może to ścieżka, którą warto iść. Sytuacja się klaruje. Do opracowania zostały nam ze dwa, trzy numery.
Czyli wszystko wychodzi spontanicznie…
Raczej tak, jak czuję. Pracujemy teraz nad jakimś numerem i nie myślę w ten sposób, że zrobię go w tym gatunku albo w tym. Nie ma takiej opcji. Jak teraz czuję i słyszę, że to dobry kierunek, to z niego korzystam i tam zostaję.
A czy możesz powiedzieć chociaż, czy nowe kawałki są utrzymane w podobnym klimacie jak na pierwszej płycie?
Tak, z różnymi odchyleniami, ale nie za wielkimi. Nie będzie to rewolucja i np. country ani ostre techno. Raczej podobna wrażliwość, z której dałam się poznać.
Na koniec zapytam jeszcze o współpracę. Bo w przeszłości połączyłaś siły z Jędrzejem Wise i Solarem. Czy masz jakichś innych artystów, z którymi chciałabyś coś wspólnie nagrać?
Myślałam o takim fajnym zespole rap-rockowym jak Lordofon. Podoba mi się to, co robią. To by było super. Na pewno myślałam o kimś ze świata rapu: Taco Hemingway’u, Oskarze z PRO8L3MU. Jest kilka osób w rapie, które fascynują mnie pod kątem tego, jak piszą. Ale to nie jest tak, że totalnie bym chciała z kimś wystąpić. Raczej jest tak, że bardzo kogoś podziwiam i słucham.
Dodaj komentarz